29.05.2014

Rozdział 53. "Absolutna samotność."

- Rosalie? - słyszę zachrypnięty głos. Powoli unoszę swoją głowę. Serce przyspiesza swoją pracę, gdy widzę jego otwarte oczy. Te piękne, zielone oczy, które tak bardzo kocham. Nie zmieniły się, są tak samo zielone, jak kiedyś. Uśmiech wkrada się na moją mokrą twarz. Unoszę się na łokciach, on unosi głowę i rozgląda się po pokoju - Gdzie jestem? - chichoczę na jego pytanie. Zaczynam się śmiać i wtulam w jego ciało
- Harry, jesteś w szpitalu. - odpowiadam po chwili ciszy, patrzę z powrotem na jego twarz, w jego oczy. Nadal rozgląda się po pokoju, jednak zatrzymuje swój wzrok na moich oczach
- Jak tu trafiłem? - uśmiech nie chce zniknąć z twarzy. Nagle do sali wchodzi lekarz z jakąś teczką, który zajmuje się Harry'm. Obraz mnie oraz przytomnego Harry'ego zszokował go i to bardzo
- Pan Styles? - zmarszczył brwi i bardziej rozszerzył oczy - Obudził się pan. - jąka się. Nie był przygotowany na to, że jego prawie martwy pacjent obudzi się. Był przekonany, że nie ma dla niego ratunku. Niemożliwe okazało się możliwe
- Ktoś mi powie, co się wydarzyło? I dlaczego tutaj jestem? - Harry podniósł się na łokciach, wydaje się być zdenerwowany. Nie powinien się cieszyć, że żyje? Zamiast tego jest zdenerwowany, wydaje się być wytrącony z równowagi, jakby ktoś przed chwilą wybudził go z najpiękniejszego snu, jaki mu się śnił
- Przedawkowałeś narkotyki. Theo znalazł cię prawie martwego w twoim domu na podłodze. Gdyby w porę się nie zjawił, umarłbyś. Byłeś w śpiączce, bo lekarze tylko tak mogli cię uratować. - zmarszczył brwi pod wpływem wypowiedzianych przeze mnie słów
- Śpiączka? - kiwam głową - Powinienem nie żyć. Ile mnie nie było?
- Długo. Dla mnie to była wieczność. - odsuwam się, by widzieć w całości jego twarz. Lekarz usiadł na krześle, przy łóżku. Odstawił teczkę, którą trzymał w dłoniach na stolik obok nas
- Nic pana nie boli? - kiwnął przecząco głową - Pamięta pan wszystko? Swoje życie, kojarzy pan tę dziewczynę. - kiwa twierdząco głową - Pamięć w normie. - stwierdził - Tak po prostu, otworzył pan oczy? Wybudził się? - kiwnął głową - To niemożliwe. Powinien pan nie żyć. Dawka jaką pan zażył, była śmiertelna. Najwidoczniej w porę został pan znaleziony. Musi pan zostać jeszcze na obserwacji i badaniach. Zaraz wrócę. - wstał nadal zszokowany ze swojego miejsca, po czym wyszedł zostawiając nas samych. Popatrzyłam na niego. Zmarszczka na jego czole jeszcze bardziej się powiększyła
- Nie cieszysz się z tego, że żyjesz? - popatrzył na mnie. Złość w jego oczach jest dobrze widoczna. Przyćmiła je ciemność, która kiedyś mnie przerażała. To nie te oczy, które tak bardzo kocham, ani nie te, w których się zakochałam
- Gdybym chciał żyć, to nie nafaszerowałbym się tym świństwem, nie rozumiesz?! - krzyknął głośniej, niż było to potrzebne
- Mogłeś umrzeć, a teraz nie doceniasz tego, że dostałeś szansę na to, by żyć? - odsunęłam się od niego. Wcale go nie poznaję. To nie ten Harry, w którym się zakochałam. Nie zmienił się, przeciwnie. Widzę go teraz tak, jakby znajduję się przed zupełnie obcym mi chłopakiem, którego nigdy na oczy nie widziałam. Zmienił się, jednak na gorsze. To wydarzenie niczego go nie nauczyło
- Gdybym chciał żyć, to nie zrobiłbym tego! Jesteś tak głupia, że nie rozumiesz tego? - do oczu napływają łzy, ale nie pozwalam im popłynąć. Wydarzenia, które miały miejsce nauczyły mnie radzenia sobie z bólem, łzami, nieśmiałością, dorosłam
- Jeśli mógłbyś, to zrobiłbyś to jeszcze raz? - ustałam obok łóżka ze splecionymi rękoma na piersi. Odkręcił głowę w przeciwną stronę, zaciska mocno usta, ma zdenerwowany wyraz twarzy
- Z pewnością. - odpowiedział nie patrząc na mnie, zaśmiałam się z jego odpowiedzi
- Uważasz, że jestem głupia, nie rozumiem tego, że chciałeś się zabić? Rozumiem to wszystko doskonale. To nie ja jestem tutaj głupia, wiń o to siebie. Twoje szczeniackie zachowanie i zazdrość doprowadziły do tego, że nie umiałeś sobie z tym wszystkim poradzić. Harry zdenerwował się, bo jego była, którą sam zostawił, znalazła sobie kogoś, a ty zostałeś z niczym? Może z chęcią teraz wrócił byś do Hayley, co? Albo do przyjaciela, którym pomiatasz? Lub jeszcze do tatusia, który zarabiał za dużo, a jego synek był nękany? - popatrzył na mnie, teraz buzuje w nim wściekłość
- Odwołaj to. - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Nie mam zamiaru mu ustępować. Za dużo razy podkulałam ogon, za dużo razy nie nie mówiłam, przez co cierpiałam. Patrzymy teraz na siebie wzrokiem pełnym nienawiści, wściekłości. Wiem, że przesadzam, ale najwyższy czas, by wszystko z siebie wyrzucić
- Nigdy. - odpowiedziałam pewnym, groźnym tonem
- A może ty wolałabyś wrócić do swojego i tak spieprzonego życia? Beze mnie jesteś nikim. Nic nie znaczysz, dopóki ja nie pojawię się przy tobie. - ponownie zaśmiałam się z jego wypowiedzi
- Moje życie jest spieprzone? Popatrz na swoje. Synek bogatego tatusia był nękany, bo nie potrafił sobie poradzić z własnymi problemami. Dopiero, gdy synek trafił do więzienia, odzyskał szacunek? Nigdy go nie miałeś i nigdy nie będziesz miał. - syknęłam - Ludzie boją się ciebie, a tobie się to podoba? Gdybyś nie trafił to więzienia, to ciągle byłbyś taki sam!
- Zamknij się. - zagroził przez zaciśnięte zęby - Jeśli nie zamkniesz swojej buzi, to nie ręczę za siebie.
- Chcesz mnie uderzyć? - zakpiłam z niego - Myślisz, że się przestraszę? - nagle do sali wszedł lekarz, który wyszedł przed chwilą. Chyba zauważył, że zabijamy się wzrokiem. Gdyby były tutaj noże, to pozabijalibyśmy się nimi
- Zostanie pani? - popatrzyłam na niego, a później z powrotem na Harry'ego, który pierwszy otworzył usta
- Nie, ona wychodzi. - warknął na tyle, że lekarz sam się wzdrygnął
- Życzę panu powodzenia. - odwróciłam od niego wzrok i wyszłam z sali. Mocno trzasnęłam drzwiami, by trochę rozładować emocje. Ludzie popatrzyli na mnie, jakbym przed chwilą zabiła kogoś lub zrobiła coś złego. Moje dłonie drżą ze złości, która we mnie buzuje. Wściekłość rozlała się po żyłach. Zamiast cieszyć się z tego, że się obudził, pokłóciliśmy się. Zamiast cieszyć się, że znów mamy siebie, wytknęliśmy sobie wszystkie błędy. Mam tego wszystkiego dosyć. Jego bezczelnego charakteru i zachowania. Wini za wszystko innych, a sam nie widzi swojej winy. Moja klatka piersiowa szybko unosi się i opada. Zamykam oczy i opieram się plecami o ścianę. Czas dla mnie zatrzymuje się. Wszystko cichnie, bym mogła się uspokoić. Czuję się, jakby nikogo tutaj nie ma. Korytarz jest opustoszały, jestem sama, zupełnie sama.
 
Harry's P.O.V.
 
Kurwa! Wszystko spieprzone. Co ja jej do cholery nagadałem? Jeszcze na dodatek groziłem, że uderzę ją, jeśli się nie zamknie. Lekarz mówi coś do mnie, ale nie zbyt go słucham. Powiedziałem coś, czego nie chciałem. Prawdą jest to, że chciałem się zabić i nie żyć. Rosalie miała rację. Wszystkie jej słowa były prawdziwe. Widzę tylko czyjąś winę, a tak naprawdę jestem idiotą. Kto normalny sięga po śmiertelną truciznę, gdy jest zazdrosny? Nie chciałem żyć bez niej, a Ashton wszystko zepsuł. W zasadzie, to ja wszystko zepsułem. Zerwałem z nią, chociaż jej życiu już nic nie zagraża i możemy w końcu być razem. Gdyby miał choć trochę rozumu, to nie zerwałbym z nią. Na dodatek tamto zerwanie zniszczyło jej uczucia do mnie. Zachowałem się, jak gówniarz. Zabawiłem się jej uczuciami. Przecież kocham ją całym sercem i chcę z nią być. Nie uda mi się już tego naprawić. Wszystko zniszczone, doszczętnie zniszczone. Nadal nie widać u mnie żadnej zmiany. Miałem być tym samym lub podobnym chłopakiem, jak kiedyś. Miałem panować nad swoimi emocjami, siłą, agresją i bezczelnym zachowaniem. Dlaczego to wszystko takie trudne?
- Słucha mnie pan? - lekarz pomachał mi ręką przed oczami - Wszystko w porządku?
- Tak, w porządku. - odpowiedziałem na jednym wdechu. Szybko udało mi się uspokoić, nie wiem, jak z Rosalie. Między nami wszystko skończone. Przez tę kłótnię wszystko zniszczone. Cholera! Znowu odcinam się od niego. Patrzę w okno. Nie zwracam na niego uwagi. Teraz wszystko do mnie dociera. To wszystko moja wina. Gdybym nie zerwał z nią, wszystko byłoby dobrze. Gdybym swoim życiem nie narażał jej na niebezpieczeństwo, wszystko byłoby dobrze. Gdybym nie wplątywał jej we wszystkie moje sprawy, wszystko byłoby dobrze. Gdybym tamtej nocy opanował się, wszystko byłoby dobrze. Byłem tak zazdrosny, że nie myślałem racjonalnie
- Chodzi o tamtą dziewczynę? - tym pytaniem wyrwał mnie ze swoich myśli - Pokłóciliście się? - niepewnie skinąłem głową. Nie wiem, czy powinienem mu mówić o moich sprawach prywatnych. On jest moim lekarzem, a nie psychologiem
- Ona była tutaj, gdy ja byłem w śpiączce? - z pewnością kiwnął twierdząco głową
- Była zawsze, gdy tylko miała czas. - uśmiechnął się lekko - Zawsze pytała, czy jest szansa, żeby pan przeżył. Była zrozpaczona, otępiała, jakby wyssano z niej życie. Nigdy nie widziałem jej pobudzonej, gotowej do życia. Wyglądała jak zombie. - zaśmiał się z własnego komentarza - Wiem, że z pewnością kocha pana. Kiedy tylko ją widziałem, płakała. Wiadomość o tym, że może pana stracić, całkowicie ją załamała. Pewnego dnia urządziła jakąś awanturę, byłem w tym samym korytarzu i dokładnie wszystko słyszałem. Uderzyła jakąś dziewczynę w twarz, bo podobno tamta dziewczyna była wplątana w pański aktualny stan. - Rosalie uderzyła kogoś?!
- Jak wyglądała tamta dziewczyna? - spytałem zszokowany jego wypowiedzią
- Brunetka, szczupła, niezbyt wysoka. - cholera, ona uderzyła Hayley! To musi być Hayley. Nie miałaby powodu, by uderzać jakąś inną dziewczynę. To do niej nie podobne. Schowałem twarz w dłoniach. Niedługo zwariuję. Wszystko dzieje się tak szybko, za szybko. Hayley w zemście może wszystko zrobić. W pewnej chwili drzwi od sali otworzyły się, a do środka wbiegła moja matka z ojcem, która od razu podbiegła i przytuliła mnie
- Harry, Boże ty żyjesz. - wyszeptała cichym, drżącym głosem. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w tym stanie. Całe jej ciało drży, płacze, jest cała w nerwach. Ojciec usiadł po drugiej stronie łóżka, obok mnie. Podobnie, jak matka jego ciało drży, jednak ukrywa to pod skórą biznesmena w garniturze
- Co ci strzeliło do głowy? - popatrzyła na mnie, chwyciła moją twarz w swoje dłonie, strasznie zimne dłonie
- Miłość uderzyła mu do głowy. - odpowiedział za mnie ojciec. Lekarz bez słowa wyszedł z sali, by dać nam chwilę prywatności
- Przepraszam. Byłem tak bardzo zazdrosny o Rosalie, że najwyraźniej zwariowałem. - ponownie mocno mnie przytuliła. Popatrzyłem na ojca. Emocje zrobiły swoje. Pierwszy raz widzę go płaczącego. Pojedyncze łzy spływają po jego policzkach
- Nigdy więcej tego nie rób. Nie zostawiaj już nas. - skinąłem twierdząco głową na jego słowa. Przez jej mocny uścisk niemal tracę możliwość, do odetchnięcia. Widocznie strasznie to przeżywa. Mogła stracić swojego jedynego syna, który i tak nie zasługuje na jej miłość. Skrzywdziłem nawet ją. Nigdy nie będę zasługiwał na osoby, które mnie otaczają
- Synu, co się stało między tobą, a Rosalie? - popatrzyłem na niego - Kiedy wchodziliśmy, widzieliśmy ją niemal wrzącą ze złości. - westchnąłem głośno dając im znak, że nie wiedzą o wszystkim, co się dzieje
- Zepsułem wszystko po raz kolejny. Pokłóciliśmy się, a ja i tak o wszystko oskarżam ją. Pewnie teraz mnie nienawidzi i nie chce znać.
- Gdyby cię nienawidziła, to teraz byłaby daleko stąd. Nie przychodziłaby tutaj, by sprawdzić, czy wszystko z tobą dobrze. Wydaje mi się, że nigdy nie przestanie cię kochać. Inaczej dawno by to zrobiła ze względu na twoje życie. - powiedziała drżącym głosem - Powinieneś poważnie zastanowić się nad tym wszystkim.
- Albo dotrzymać obietnicy, której mi kiedyś obiecałeś, pamiętasz? - popatrzył na mnie z uśmiechem, na co odwzajemniłem go. Doskonale pamiętam o mojej obietnicy, którą mu obiecałem.
 
*
 
Podeszłam do butli z wodą i nalałam jej do przezroczystego kubka. Wypiłam wszystko od razu. Przyjemna, zimna woda rozlała się w moim gardle. Tego było mi trzeba. Nie wierzę w to, co stało się kilka minut temu. Jeszcze nigdy tak się nie pokłóciliśmy. Gdyby lekarz nie przeszkodził nam, to pozabijalibyśmy się tam. Może najwyższy czas odejść, ale na zawsze? Nasza miłość nie przynosi nic dobrego. Świat jej nie chce, nie akceptuje. Jednak za bardzo go kocham, by odpuścić. Nie dam rady. Nie dam rady go opuścić. Jeśli nie będziemy walczyć, to nasza miłość nigdy nie przetrwa. Psujemy wszystko za każdym razem. Dlaczego to wszystko jest takie trudne? Zgniotłam kubek i wyrzuciłam go do kosza. Do sali Harry'ego niedawno weszli Damian i Victoria. Na pewno zauważyli, że jest coś ze mną nie tak. Jestem strzępkiem nerwów. Powinnam się cieszyć, że znowu jest ze mną, a tymczasem pokłóciliśmy się jak dzieciaki. Powinnam z nim porozmawiać, ale bez krzyku. Chyba chcę to wszystko naprawić, prawda? Nie odpuszczę, dopóki nie powie mi, że mnie nienawidzi. Skoro kocham go, to będę walczyć. Nie poddam się tak łatwo. Muszę wziąć się w garść. Wdech, wydech, wdech, wydech. Podeszłam do jego sali, jednak gdy nacisnęłam klamkę, akurat otworzył drzwi Damian, uśmiechnął się lekko, gdy tylko mnie zauważył
- Rosalie. - otworzył mi drzwi i gestem ręki wskazał, żebym weszła do środka. Niepewnie ruszyłam. Victoria siedzi obok Harry'ego, który w skupieniu przypatruje się mi. Wygląda na zdenerwowanego, ale nie ze złości. Podchodzę bliżej. Damian ruchem dłoni przywołuje do siebie Victorię, bez słowa opuszczają pomieszczenie
- Rosalie, przepraszam. - zaczyna niepewnie, przez chwilę stoję w miejscu - Nie chciałem, przepraszam. Po prostu .. - zanim dokańcza przerywam mu
- Zamknij się. - podchodzę bliżej łóżka, siadam na nim okrakiem. Przybliżam się do jego twarzy, po czym muskam jego usta. Po chwili mocniej wbijam się w nie. Rozchylam wargi, by wpuścić jego język. Delikatny pocałunek zmienia się w namiętny, pełen miłości. Z zawahaniem wsadzam rękę w jego włosy. Przesypują się między moimi palcami, delikatnie je łaskocząc. Lekko ciągnę za końce. On łapie za moją szyję. Głaszcze mój język, podniebienie. Tak bardzo mi go brakowało. Czuję przyspieszone bicie jego serca, które idealnie komponuje się z moim własnym. Niespokojne i ciężkie oddechy wydostają się z naszych nozdrzy. W tym momencie tworzymy jedność. Czuję jak jego dłoń zsuwa się na moje plecy, chcąc zminimalizować przestrzeń między naszymi ciałami. Przyciąga mnie to siebie, przez co leżę na nim. Oplatam rękoma jego kark z zapałem przyciągając do siebie jeszcze bardziej
- Tak bardzo mi tego brakowało. - mówię szeptem i odsuwam się lekko, jednak nadal milimetry dzielą nasze usta. Otwieram oczy, on robi to samo. Widzę ich pełną zieleń, są takie same, jak kiedyś
- Przepraszam. - mówi szeptem. Nie może opanować oddechu przez pocałunek. Chichoczę cicho w odpowiedzi - Kocham cię.
- Kocham cię. - odpowiadam bez wahania
- Byłaś przy mnie? - kiwam głową na jego słowa - A co z Ashton'em? - zaciskam mocno usta, westchnęłam cicho
- Ashton był tylko osobą, którą poznałam w pracy. - chce coś powiedzieć, jednak przerywam mu - Nie, z Ashton'em nic mnie nie łączy. - muszę, a nawet powinnam mu wszystko wyjaśnić - Hayley nadal nie rozumie tego, że nie kochasz jej. Być może w zemście nasłała Ashton'a, by nas skłócić. Miał spowodować, bym się w nim zakochała. On kochał ją, a ona chciała go tylko wykorzystać. Zabawiła się nim i jego uczuciami.
- Więc to wszystko było ustawione? - kiwnęłam głową, wypuścił całe powietrze z płuc - Czyli to znaczy, że między wami nic nie ma? I nigdy nie było? - kiwnęłam głową - Byłem głupi robiąc to?
- Bardzo głupi. Dlaczego tak w ogóle to zrobiłeś? Wiesz jak mnie wystraszyłeś? Mogłeś umrzeć.
- Byłem zbyt zazdrosny, żeby myśleć racjonalnie. Nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że ktoś oprócz mnie, mógłby cię mieć. Wziąłem od James'a narkotyki, bo chciałem umrzeć. Wiedziałem, że są silne, więc na pewno umarłbym od nich.
- Dostałam list od James'a z więzienia. Napisał, że może teraz umierać w spokoju, bo wie, że nie żyjesz.
- Niech tak zostanie. Niech żyje z taką świadomością. Przynajmniej nie będzie uciekał z stamtąd, by ponownie się zemścić. Mamy go z głowy. - zaczesał pasemko moich włosów za ucho
- Uderzyłaś Hayley? - spytał nagle, uśmiech zniknął z jego twarzy, niepewnie skinęłam głową - Nie powinnaś była tego robić.
- Mówisz mi to, jak moja mama. - chichoczę cicho, a on ponownie uśmiecha się
- Wiem. To nie pasuje do ciebie, te zachowanie. - marszczę brwi nie wiedząc, o co mu chodzi - Nie chcę, byś się zmieniała. Chcę byś pozostała nieśmiała. To mi się w tobie najbardziej podoba. Twoja nieśmiałość i niezdarność jest słodka. Nie chcę pewnej siebie kobiety, chcę Rosalie. - na moje policzki wkradła się czerwień - Chcę takiej nieśmiałej dziewczyny, jak ty, która jest niegrzeczna tylko dla mnie. - musnęłam delikatnie jego wargi w podziękowaniu za to, że akceptuje mnie taką, jaka jestem
- Harry, ty też nie musisz się dla mnie zmieniać. Wystarczy, żebyś tylko panował nad swoją siłą i niewyparzonym językiem, wszystko będzie dobrze, na pewno. - kciukiem gładzi mój policzek - Chcę być z tobą.
- Ja też chcę być z tobą. Nie widzę swojego życia bez ciebie. To byłoby zbyt trudne. Bądźmy razem bez względu na wszystko. Nie martwy się o to, czy ktoś nie chce naszej miłości. - zamilkł na chwilę - Mam do ciebie prośbę.
- Jaką? - zapytałam zdziwiona jego nagłą wypowiedzią
- Ucieknijmy stąd. Ucieknijmy tak, żeby nikt nie wiedział, gdzie jesteśmy. Nie kontaktujmy się ze światem, z nikim. Tylko my dwoje. Chociażby jeden dzień w absolutnej samotności.
- Nie powinniśmy. Mogą się o nas martwić. Tak nagle znikamy bez żadnej wiadomości? Powinieneś być pod opieką lekarzy, by mieć pewność, że wszystko w porządku. - wyciągnął rękę w kierunku stolika, na którym leżą jakieś papiery i długopis lekarza - Co ty robisz? - zaczął coś pisać na wolnej kartce
- Wiadomość.
 
Nie szukajcie nas. Wszystko z nami w porządku. Nie martwcie się. Znikamy na chwilę.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
_____________________________________
 
Niespodzianka! Dodaję rozdział wcześniej, który jest już przedostatnim rozdziałem :')
Po tytule rozdziału można było pomyśleć, że uśmierciłam go, ale nie mogłabym tego zrobić :)
Przedostatni rozdział, jejku, a można powiedzieć, że dopiero zaczynałam. Jak ten czas szybko leci :')

28.05.2014

Rozdział 52. "Wołanie o pomoc."

Poruszył palcem. To musi coś znaczyć. Skoro lekarz powiedział, że być może nie ma dla niego szansy, to dlaczego poruszył palcem? Jednak nadal nie rusza się. To było tylko zwykłe poruszenie. Nic więcej. Może to mi się tylko przewidziało? Powinnam powiedzieć o tym lekarzowi. Być może on coś będzie wiedział. Nacisnęłam klamkę i wyszłam z sali. Rozejrzałam się po korytarzu, ale ani śladu po nim. Jednak zauważyłam Damiana i Victorię. Siedzą niedaleko na krzesłach. Ruszyłam w ich kierunku. On obejmuje jej kruche ciało, a ona wtula się w jego. Wyglądają, jak stare, dobre małżeństwo. Nie chce się wierzyć, że wzięli rozwód. Na pewno jakieś skrawki miłości do siebie, nadal są w ich sercach. Zanim doszłam wystarczająco blisko, bym mogła się do nich odezwać, z jednej z sal wyszedł ten sam lekarz, z którym rozmawiałam, ten, którego szukam. Zaprosił ich do środka. Zaraz, dlaczego oni tutaj są? Nie przyszli odwiedzić Harry'ego? Skoro tak, to nie powinni być w jego sali? Po co weszli do jego gabinetu? Wydaje mi się to podejrzane. Podeszłam bliżej. Na szczęście drzwi są lekko uchylone, widzę ich. Damian i Victoria siedzą za jego biurkiem
- Przedstawię sprawę jasno. Harry nie wybudzi się ze śpiączki, nie ma takiej możliwości. Gdyby tak było, powinien już otworzyć oczy. Nie widzę dla niego żadnej szansy. Panna Winters niepotrzebnie łudzi się, że może być wszystko dobrze. Musi się pogodzić z tym, że jego już nie ma. - mówi na tyle głośno, że słyszę go. Przyrzekam, że w tej chwili stanęło mi serce, spowolniło tempo. Do oczu napływają łzy, płaczę. Zakrywam usta dłonią, by stłumić mój krzyk. Ciało zaczyna się trząść, ręce niespokojnie drżą. Staję się zimna. Powoli cofam się i biegnę do wyjścia. Nadal mam zakryte usta dłonią, bym nie krzyczała. Szybko biegnę do wyjścia, aby wydostać się stąd. Wybiegam z tego miejsca. Cicho szlocham. Nie mam pojęcia, gdzie biegnę. Ważne bym była sama i daleko od tego szpitala. Ludzie patrzą na mnie zszokowani, ale nie obchodzi mnie to w tej chwili. Odebrali mi go, już na zawsze. Nigdy do mnie nie wróci. Zostaję z tym wszystkim sama. Rzeczywistość uderza ze zdwojoną siłą. Życie to nie bajka. Wbiegam do parku. To ten sam park, w którym Harry po raz pierwszy mnie przytulił. Zrozpaczona siadam po tym samym drzewem. Podkulam nogi do piersi, owijam je rękoma i chowam głowę w kolana. Łzy płyną po moich policzkach. Coraz głośniejszy szloch wydostaje się z mojego gardła. Nie poradzę sobie bez niego. Odebrali mi go.  Dlaczego to dzieje się właśnie teraz? Potrzebuję jego miłości. Chciałabym, żeby teraz pojawił się tak, jak wtedy, znikąd. Przytuliłby mnie i powiedział, że wszystko będzie dobrze, jakoś się ułoży. Otuliłbym mnie swoimi rękoma, ucałował głowę. Dlaczego to wszystko tak się dzieje?
- Rosalie. - słyszę jego zachrypnięty głos, unoszę lekko głowę, by zobaczyć go. Siedzi obok mnie. Nogi ma podkulone do piersi i podobnie, jak ja, oplata je rękoma
- Dlaczego mnie zostawiłeś? - szepcze cicho w nadziei, że to nie tylko mi się wydaje. Patrzę prosto w jego oczy. Nie ma w nich żadnego życia, żadnego ciepła
- Przepraszam. - mówi po chwili. Chcę się do niego przytulić, ale znika. Znika, jak poranna mgła. Wcale go tu nie było. To tylko mi się wydawało. Rozmawiałam sama ze sobą. Głupie złudzenie. Już nigdy go nie będzie obok mnie. Zostawił mnie, na zawsze. Co ja ze sobą zrobię? Obiecałam sobie, że kiedy on umrze, zrobię to samo. Wiem, że ona na pewno chciałby, żebym żyła, żebym nie poddała się, żebym ułożyła sobie życie bez niego. Chciałby, żebym żyła tak, jakbym nigdy go nie poznała, jakby nigdy nie było naszej miłości. Co mam zrobić? Mam żyć, bez niego? Zostaję kompletnie sama. Harry odszedł, nie wróci. Zostawił mnie. Wypuściłam całe powietrze z płuc. Wstaję ze swojego miejsca i kieruję się na most, na Tamizę. Unoszę głowę, patrzę na niebo. Ciemne chmury całkowicie zasłoniły niebo. Pojedyncze krople deszczu spadają na ziemię. Zaczyna padać. Nie obchodzi mnie nawet to, czy zmoknę. Krople deszczu moczą moje włosy, ubrania, skórę, jednak to nie ważne. Dłońmi pocieram przedramiona i idę na przód, na most. Ludzie biegną do swoich domów, by nie zmoknąć. Niektórzy w dłoniach mają parasolki. Przechodzę przez miasto, które zaraz zaleje deszcz. Przechodzę obok kawiarni, w której byliśmy po naszym pierwszym pocałunku. Przy ostatnim stoliku widzę nas, siedzących i pijących kawę. Śmiejemy się, rozmawiamy, patrzymy sobie w oczy. Jesteśmy szczęśliwi ze swojego towarzystwa. Czuję, jakby to było wczoraj, a dzisiaj się wszystko posypało
- Tutaj wypiliśmy pierwszą wspólną kawę. - szepczę cicho, by tylko on mnie usłyszał - Wtedy po raz pierwszy też zobaczyłam Hayley. Idę dalej. Na chodnikach tworzą się kałuże, które staram się omijać. Czasem wejdę w jakąś, jednak to nie ma znaczenia. Teraz wszystko straciło sens i stało się czarno-białe. Patrzę na osobę obok mnie. Harry idzie obok mnie i dotrzymuje mi kroku. Dłonie ma schowane w kieszeniach. Patrzy na mnie, jakby boi się, że coś sobie zrobię. Wiem, że nie ma go tu, obok mnie, to tylko mi się wydaje. Most jest coraz bliżej, dzieli nas tylko kilka kroków. Przechodzę niedaleko ulicy, na której widziałam go po raz pierwszy, na wyścigu. Jest tu sporo ludzi, motocyklistów. Widzę Harry'ego siedzącego na motorze. Wszystko dzieje się tak, jakby czas się zatrzymał. Patrzę na osobę obok, on patrzy na mnie
- Pamiętasz? Tutaj pierwszy raz widziałam cię, gdy miałeś wyścig. - uśmiecha się do mnie lekko, odwzajemniam
- Doskonale pamiętam nasz każdy dzień spędzony razem. - uśmiecham się delikatnie, jednak wiem, że uśmiecham się sama do siebie. Podchodzę do krawędzi mostu i siadam na ziemi. Nogi swobodnie zwisają w dół. Zmarznięte dłonie splatam ze sobą, aby nieco je ogrzać. Patrzę w dół, na płynącą wodę - Chcesz skoczyć? - patrzę w bok, Harry usiadł obok mnie
- Chyba tak. - mówię niezdecydowanie. Czy chcę skoczyć? Pozbawić siebie życia? Nie potrafię pływać, więc na pewno bym się utopiła
- Nie zdążyłem ci czegoś powiedzieć. - patrzę na niego, nie mówię nic, by dać mu znak, aby kontynuował - Nigdy nie chciałbym, żebyś pozbawiła się życia z mojego powodu. Nawet, jeśli mnie już nie ma. Chciałbym, żebyś ułożyła sobie życia tak, jak chcesz. Chciałbym, żebyś żyła tak, jakbyś nigdy mnie nie poznała. Daję ci wolność, o której pewnie kiedyś marzyłaś. Na pewno nie raz chciałaś się mnie pozbyć. Na pewno nie raz mnie nienawidziłaś do granic możliwości, ale wiem, że przeżyliśmy też dobre chwile. Nie chcę, abyś zapomniała o mnie. Wiedz, że zawsze będziesz w moim sercu, nawet, jeśli nie będziesz tego chciała. Nie zamierzam cię opuścić na zawsze. Będę cię kochał, nawet do końca świata. - chcę chwycić go za rękę, ale nie mogę. To tak, jakbym dotykała parę wodną,a uśmiech znika z jego twarzy
- Dlaczego nie mogę cię dotknąć? - pytam zawiedziona
- Nie ma mnie tutaj. To wszystko dzieje się w twojej wyobraźni. - nie tylko deszcze moczy moją twarz. Wzrok kieruję przed siebie. Chcę już skoczyć i mieć to wszystko z głowy. Chcę być obok niego, przy moim aniele, tam na górze - Nie skacz. Nie rób sobie krzywdy. Wróć do szpitala, do mnie. - odwracam głowę w jego stronę. Nie ma go obok mną, zniknął
- Harry? - szepcze sama do siebie. Co mam robić? Cholera. Muszę go ostatni raz zobaczyć, chcę tego. Wstaję. Biegnę z powrotem do szpitala. Przynajmniej ostatni raz chcę zobaczyć jego ciało. Nie obchodzi mnie to, że przez kałuże wody mogę się przewrócić i zrobić krzywdę. Ile mam sił, biegnę do szpitala, do niego.
 
*
 
Drzwi rozsuwają się i wchodzę do środka cała przemoczona. Ludzie patrzą na mnie, jak na dziewczynę, która co najmniej uciekła z psychiatryka. Chcę skierować się do sali Harry'ego, ale widzę idących w moją stronę Victorię i Damiana
- Rosalie. - zauważają mnie, zatrzymuję się - Dlaczego jesteś cała przemoczona? Nie wzięłaś ze sobą żadnego parasola? 
- To nie jest teraz ważne. Muszę biec do Harry'ego. - chcę ruszyć dalej, ale ponownie zatrzymują mnie
- Rosalie, nie. - odzywa się jako pierwszy Damian, mówi za Victorię, ponieważ ona nie jest w stanie mówić, drży - Harry'ego już nie ma. Lekarze nie dają mu szans na przeżycie. Pogódź się z tym. - jego głos drży, walczy z tym, by nie płakać. Widać w jego oczach łzy. Te słowa, bolą, ale nie poddam się. Chcę go zobaczyć chociaż ostatni raz
- Nie, nie odejdę stąd, dopóki go nie zobaczę ostatni raz. - mówię pewna siebie, ich gadanie mnie nie powstrzyma, nic mnie nie powstrzyma
- Imponujesz mi z każdym dniem. - unosi lekko kącik ust do góry, nie poddam się. Wymijam ich. Biegnę do jego sali. Nie zważam na to, czy ktoś zwróci mi uwagę, że w szpitalu nie wolno biegać. Nic nie jest w stanie mnie powstrzymać. Nic, ani nikt
Jego sala jest już blisko. Naciskam klamkę i wchodzę do środka. W środku jest dwóch lekarzy. Widzę też go, stoi nad własnym ciałem
- Przepraszam, ale nie wolno już tutaj wchodzić. - odzywa się jeden z nich - Proszę wyjść.
- Co panowie z nim robią? - pytam zszokowana
- Zabieramy go stąd. - nie, nie mogą go zabrać, nie teraz
- Pozwólcie mi z nim pobyć jeszcze kilka minut. - widząc mój aktualny stan, obydwoje wychodzą. Harry uśmiecha się, po czym kompletnie znika. Łzy nadal nie opuszczają mojej twarzy. Zaczynam drżeć, nie tylko z zimna. Powoli podchodzę do łóżka i kładę się obok niego. Przytulam go. Tylko to jest w stanie mnie rozweselić, pocieszyć. Jego dotyk. Wspomnienia powracają. Przypominam sobie wszystkie nasze wspólne chwile.
Nasze pierwsze spotkanie. Przez moją nieuwagę wpadłam na kogoś. Woda na chodniku spowodowałaby, że upadłabym, gdyby nie czyjeś silne ręce. Osoba stojąca przede mną w porę mnie złapała, inaczej leżałabym teraz mokra i potłuczona na ziemi - Przepraszam, zagapiłam się i .. - chłopak, który trzymał mnie w swoich objęciach zachichotał. Zrobiło mi się trochę głupio. 
Kiedy pierwszy raz mnie obronił. Przechodząc obok krawędzi basenu niechcący poślizgnęłam się na kałuży wody i kompletnie przez przypadek popchnęłam stojącego obok chłopaka, który po chwili wpadł do wody. Od razu wszystkie pary oczu zwrócone zostały w naszym kierunku. - Czy ciebie kompletnie powaliło ?! - krzyknął, kiedy wyszedł w końcu cały mokry z basenu, kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć, zamurowało mnie - Przepraszam, to było niechcący. - próbowałam się jakoś obronić, ale chłopak tylko bardziej się wściekł
- Niechcący ?! Zrobiłaś to pewnie specjalnie! - widać było, że jest nieźle pijany, zawsze bałam się takich gości, pijani, wściekli ..
- Skoro powiedziała, że to niechcący, to znaczy, że niechcący! Zrozumiałeś ?! - do akcji wkroczył ten sam chłopak z brązowymi lokami i zielonymi oczami. 
Pierwsza randka. Uciekałam przed nim przez las, złapał mnie i siłą przytaszczył do domu. Zjedliśmy razem kolację. Poszłam spać. Była burza i nie mogłam zasnąć, on przyszedł i spał ze mną. Samo wspomnienie wywołało u mnie lekki uśmiech.
Nasz pierwszy pocałunek. - Rosalie? - Harry na czworaka przybliżył się do mnie. Jego ręce i kolana znajdowały się po bokach mojego ciała - Mogę cię o coś poprosić? Nie ruszaj się. - poprosił. Brunet oblizał swoje wargi i patrząc na moje przybliżał się. Rozchyliłam nieco swoje usta, czekając na ruch z jego strony. Czułam jego oddech na swojej skórze. Żeby pośpieszyć go pociągnęłam za jego włosy i złączyłam nasze usta w pocałunku.
Pierwsza kłótnia. Niepotrzebnie wtrąciłam się w jego sprawy rodzinne. Na pewno nie chciał, żebym się w nie pakowała. Pokłóciliśmy się o moje spotkanie z jego matką za jego plecami.
Pierwszy raz, gdy powiedział mi, że mnie kocha. - Dlaczego mi to robisz? - wyjąkałam i spuściłam wzrok na ziemię
- Bo cie kocham. - zostałam tak zszokowana, że spojrzałam na niego z wywalonymi oczami - Tak, kocham cię i tak łatwo nie odpuszczę.
Pierwszy raz. - Rosalie? Czy nadal chciałabyś zrobić to ze mną? - moje serce zabiło jeszcze szybciej. Zamrugałam kilka razy, zanim dotarła do mnie ta wiadomość, która przed chwilą wyszła z jego ust. Wzruszyłam niepewnie ramionami. Chwycił moją twarz w swoje dłonie i wolno zbliżył się do mnie, by pocałować moje usta. Delikatnie rozchylił wargi, aby wsunąć do nich swój język. Mimowolnie zaczęłam szybciej oddychać. Uniósł moje ciało ku górze i położył na łóżku.
Kiedy ja, po raz pierwszy wyznałam mu miłość. To było wtedy, gdy próbowałam go wyciągnąć z więzienia. Wyznałam mu miłość w więzieniu. Kto by się tego spodziewał?
Zaczęłam głośno szlochać. To już nigdy nie wróci. Już nigdy nie spędzimy ze sobą ani jednej chwili. Wszystko skończyło się i to jest właśnie najgorsze. Wszystko pękło, jak bańka mydlana pod wpływem dotknięcia przez czyjś palec. Przez łzy, mokre włosy i ubrania zamoczyłam niewielką część jego kołdry i biały ubranie. Zacisnęłam mocno powieki, by wypuścić ostatnie łzy z policzków. Ciało drży, łzy płyną, staję się słabsza, jakby coś wysysa ze mnie całe życie. Siła opuszcza mnie wraz z jego odejściem
- Rosalie?












________________________________

Okropni lekarze, dali tylko kilka minut. Szczerze mówiąc, to kiedy pisałam ten rozdział, to nie obyło się bez łez. Tak, płakałam pisząc to. Nie dlatego, że FF kończy się, tylko dlatego, że tak strasznie podoba mi się ich miłość, która dobiegła końca.
Zostały dwa rozdziały. Zostańcie do końca. Komentujcie :)

26.05.2014

Rozdział 51. ''Nadzieja umiera ostatnia."

Wrzesień ...
 
Kolejny dzień w pracy. Kolejny dzień bez niego. Dlaczego się nie budzi? Dlaczego nie może otworzyć oczu? Dlaczego nie może być przy mnie? Dlaczego? Każdy dzień jest męczarnią dla mnie. Nie ma nikogo, kto może mnie pocieszyć, przytuli. On był moim powodem do uśmiechu. Teraz wyglądam, jakby mnie z horroru wyciągnęli. Naprawdę, wyglądam okropnie. Nie śpię zbyt dużo, najwyżej kilka marnych godzin. Nie czuję głodu, ani potrzeby zaopatrzenia organizmu w wodę. W głowie mam tylko jego obraz, gdy leży w tym białym, bez wyrazu szpitalu. Tak bardzo mi go brakuje. Jeszcze nigdy tak bardzo go nie potrzebowałam. Nie wytrzymuje bez jego obecności. Dla niego się uśmiechałam, dla niego witałam każdy nowy dzień, dla niego jeszcze jestem tutaj. To tak bardzo boli, boli samotność. Chciał umrzeć, chciał umrzeć z mojego powodu. Czas jest moim najgorszym wrogiem. To wszystko kwestia czasu, czy się obudzi. Jeśli nie, to może umrzeć lub być w śpiączce nawet przez kilka lat. Jeśli on umrze, zrobię to samo
- Rosalie, żyjesz jeszcze? - przed twarzą pomachała mi koleżanka z pracy, Amber. Zamrugałam kilka razu oczami, zanim otworzyłam usta, by odpowiedzieć jej
- Tak, w porządku. - odparłam bez wyrazu i mało przekonująco, nawet nie uniosłam kącika ust, nawet nie drgnął
- Wyglądasz okropnie. - podała mi kolejne pudełko, które mam postawić na półce
- Wiem, mam trudności ze snem. Nie mogę się wyspać ostatnio. - postawiłam pudełko na szafce i bezsilnie usiadłam na małym krzesełku w rogu magazynu
- Szefa nie ma, więc jeśli chcesz, to możemy porozmawiać, jeśli masz jakiś problem. Widzę, że coś jest nie tak i to nie tylko wina braku snu. - usiadła na przeciwko mnie. Zaufać jej? Nie znam Amber zbyt dobrze, ale wydaje się być godna zaufania. Nigdy, jak do tej pory, nie zachowała się wobec mnie źle. Zawsze jest miła, uprzejma i uśmiechnięta. Aktualnie zupełne przeciwieństwo mnie. Nie mam ostatnio z kim porozmawiać, Pearl wyjechała na kilka dni za miasto, więc ...
- Mój chłopak, leży w śpiączce w szpitalu. - pociągnęłam nosem, łzy znowu chcą wypłynąć z oczu - Nie radzę sobie bez niego, nie daję sobie w ogóle rady sama. - zmieniła swoje miejsce, usiadła obok i przytuliła mnie - Najgorsze jest to, że cholernie za nim tęsknię. Jeszcze trochę, a nie wytrzymam psychicznie. - wtuliłam się w jej ciepłe ciało, teraz najbardziej mi się przyda czyjaś obecność, nawet mało znanej mi dziewczyny. Cóż, dobre i to
- Widać, że go kochasz. Wiesz, co ja bym na twoim miejscu zrobiła? - kiwnęłam przecząco głową - Zaraz po pracy poszłaby do kwiaciarni, kupiłabym kwiaty, żeby chociaż jakoś rozświetlić jego biały pokój. Zapach świeżych kwiatów być może i ciebie postawi na nogi, albo porządna dawka kawy. - wychyliła rękę w stronę półki, z której wzięła paczkę chusteczek - Proszę. - podała mi je. Wyciągnęłam delikatny, biały materiał i otarłam nim oczy, z których łzom udało się wypłynąć
- Chciałabym, żeby był tutaj, przy mnie. - przyznałam. Niech to się wszystko już skończy, niech te wszystkie kłopoty znikną. Chcę, by nasza miłość była bezpieczna. Bez kłamstw, bez niebezpieczeństwa, bez łez, sama miłość i bliskość
- Nie trać nadziei, bo to właśnie nadzieja umiera ostatnia. - moja nadzieja z każdym dniem staje się coraz mniejsza. Przestaję wierzyć, że nasza historia skończy się dobrze. Mam wrażenie, że szczęśliwe zakończenia są tylko w bajkach. To jest rzeczywistość, więc utrząśnij się ze szczęśliwego życia
- Dlaczego nigdy nie jest tak, jak byśmy chcieli? - Amber cicho zachichotała z mojego pytania
- Jeśli sami nie ułożymy swojej drogi, to nasze życie nie będzie takie, jakie byśmy chcieli. Drogę wybieramy my, a los podstawia nam tylko czasami nogi. - drogę wybrałam, drogę pełną niebezpieczeństwa i kłopotów. To chyba nie jest dobra droga, jednak nie żałuję swojej decyzji. Spotkanie Harry'ego było najlepszym, co mi się kiedykolwiek przydarzyło. Czasami brzmię, jak wariatka, ale tylko wariaci są coś warci, prawda?
- Powinnyśmy wrócić do pracy. - uśmiechnęłam się z charakterystycznym westchnieniem
- Cóż, wszystkie pudła są na swoim miejscu. Możemy teraz iść usiąść przed ladą. - Amber wstała jako pierwsza, a zaraz za nią ja. Wzięłam butelkę wody, która leży na półce. Powinnam chociaż coś pić. Wyszłyśmy z magazynu. Amber usiadła za ladą, a ja oparłam się o nią tyłem. Odkręciłam butelkę, upiłam kilka porządnych łyków wody mineralnej. Nagle drzwi wejściowe otworzyły się i zabrzmiał dzwonek. Odkręciłam się, by zobaczyć, kto wszedł do sklepu. Niemal zakrztusiłam się wodą
- Ashton? Co ty tutaj robisz? - odłożyłam butelkę na ladę. Moja siła wzrosła, staję się bardziej pobudzona, niż zwykle
- Przyszedłem porozmawiać. - prychnęłam na jego słowa, skrzyżowałam ręce na piersi
- I ty masz czelność jeszcze tu przychodzić i chcieć porozmawiać? - śmieję się z niego - To przez was Harry teraz leży w szpitalu, to wy to wszystko uknuliście, by Hayley mogła w końcu go dostać. - spuścił głowę na podłogę
- Zostawię was samych. - Amber wstała ze swojego miejsca i weszła do magazynu
- Chcę ci to wszystko wytłumaczyć. Źle się z tym czuję, co się stało. Pozwól mi chociaż wyjaśnić. - wypuściłam całe powietrze z płuc. Chcę znać prawdę, mimo, że to może odbić się na mojej psychice. Za dużo złych wiadomości, jak na mnie
- Hayley i ja, byliśmy kiedyś razem. Kochałem ją, nadal ją kocham. Była dla mnie wszystkim. - przerwałam mu
- Nie obchodzi mnie to, przejdź do rzeczy. - niby jak mam być miła po tym, co zrobili?
- Tak, jak mówiłem, była i nadal jest dla mnie wszystkim. Chciałbym, żeby było, jak kiedyś. Powiedziała, że wróci do mnie, jeśli pomogę jej w czymś. Tym czymś było właśnie to, co zrobiliśmy.
- I co? Jesteście razem? - prychnęłam
- Nie. Hayley tak naprawdę nigdy mnie nie kochała, okłamywała mnie. Wykorzystała mnie, by go odzyskać. Ona już zawsze będzie walczyć o Harry'ego. Nie odpuści. Nie potrafi tego zrozumieć, że tylko ty jesteś w jego sercu. Po tym, kiedy wyszedłem, ja zadzwoniłem do niej. Powiedziałem, że się udało, a ona spławiła mnie. Tobie powiedziałem, że on nadal cię kocha, by nie dopuścić do zakończenia naszego planu. Hayley na pewno nie jest zadowolona z tego, że nie wyszło. - westchnął na koniec
- Nie przyszło ci do głowy, że wystawiła twoją miłość na próbę. Gdyby cię kochała, to zostawiłaby Harry'ego w spokoju i cieszyłaby się waszym uczuciem, zamiast mścić się.
- Byłem zaślepiony miłością. Teraz wiem, że to był błąd. - jego historia jest podobna do historii Harry'ego. Rozkochała i zostawiła ze złamanym sercem - Naprawdę przepraszam, za wszystko.
- Wiesz, że czasu nie cofniesz? - skinął głową - Harry może umrzeć, a ty tak po prostu przychodzisz i myślisz, że zwykłe 'przepraszam', wystarczy?
- Chciałem, żebyś wiedziała. Wiem, że nic nie odpłaci ci jego straty. Przepraszam. - po tych słowach odwrócił się i wyszedł ze sklepu. Otarłam łzy z policzków, które wypłynęły z oczu. Dłońmi pocieram przedramiona. Patrzę na jeden punkcik na podłodze. Dlaczego serce Hayley jest takie ciemne, że posunęła się do tego? Nie widzi tego, że rani nas oboje. Oszukuje się tym, że Harry kiedykolwiek wróci do niej. Nie akceptuje tego, że stoi na straconej pozycji. Przegrała już walkę o jego serce. Dlaczego to nie może do niej dotrzeć? Może nie chodzi jej już o uczucia? Chce tylko zemsty? Harry spławił ją, a ona nie mogła tego znieść, więc teraz mści się za to wszystko? To wydaje się najbardziej prawdopodobne. Jeśli kochasz, to daj żyć. Ona chyba wcale go nie kocha. Chęć zemsty przyćmiła wszystko. Hipoteza wydaje się trafna. W końcu z magazynu wyszła Amber
- Wszystko gra? - spytała pełna nadziei, że powiem tak
- Każdy dzień to coraz więcej złych informacji, Amber. Już nie wiem, co mam myśleć, ani robić. Moje życie stało się pasmem kłamstw, niebezpieczeństw. Jak ja mam sobie poradzić. To takie okropne, że aż śmieszne. - zaczęłam się śmiać - Wszystko się pieprzy, zanim do czegokolwiek się zabiorę. To, co wezmę do rąk, od razu zostaje mi odebrane.
- Powinnaś się leczyć. - spojrzałam na nią swoim wzrokiem mordercy - Powinnaś płakać, a śmiejesz się z tego.
- Sama już nie wiem, co mam robić. - przestałam się śmiać, zakryłam twarz dłońmi - Powinnam go zobaczyć.
- Nie ma zbytniego ruchu, poradzę sobie. Idź. - uśmiechnęłam się do niej delikatnie. Z magazynu wzięłam swoją torebkę, po czym wyszłam kierując się w stronę szpitala.
 
Harry's P.O.V.
 
Przestałem słyszeć jej głos. Nie już jej obok mnie. Może faktycznie umarłem? Nie wiem, co się dzieje. Wiem tylko, że nie ma jej obok mnie. Słyszę tylko otwieranie i zamykanie drzwi, męskie i damskie głosy, szuranie butów i czyjeś kaszlenie. Opuściła mnie? Tak dawno jej nie słyszałem, ani nie widziałem. Skoro umarłem i jestem duchem, to czy nie powinienem być obok niej, czuwać nad nią? Słyszę jedynie obce mi głosy. Co się ze mną dzieje? Dlaczego nie mogę się ruszyć i dlaczego to tyle trwa? Śnię? Jestem martwy? Jestem duchem? Zjawą? Nic z tego nie rozumiem. Gdybym tylko mógł otworzyć oczy, to wszystko byłoby łatwiejsze. Przeraża mnie fakt, że być może opuściła mnie i już nigdy jej nie odnajdę. Przeraża mnie to, że być może opuściła mnie na zawsze. Przeraża mnie to, że być może nie kocha mnie i nie chce mnie znać. Przeraża mnie to, że być może znalazła kogoś. Przeraża mnie to, że być może zapomniała o mnie. Przeraża mnie to, że być może już nie jestem jej opiekunem. 
 
*
 
Drzwi rozsunęły się i weszłam do szpitala. Wszystko jest takie same. Pielęgniarki, podobnie jak i lekarze, zajmują się pacjentami. Wciąż w tych samych białych fartuchach. Ściany wciąż są białe, bez wyrazu, smutne. Życie toczy się dalej. Co chwila ktoś opuszcza to miejsce lub przychodzi tutaj. Rodzina, znajomi, przyjaciele odwiedzają chorych. Teraz i ja jestem taka sama. Moje życie się posypało wraz z jego odejściem. Wzięłam głęboki oddech, po czym ruszyłam do jego sali.
Dotarcie nie zajęło mi zbyt dużo czasu, jednak zanim nacisnęłam klamkę od jego sali, zatrzymał mnie lekarz
- Dzień dobry, panno Winters. - przywitał się ze mną z współczującym uśmiechem
- Dzień dobry, doktorze. - uniosłam lekko kąciki ust ku górze
- Wiem, że pani bardzo kocha pana Styles'a, ale nie będę owijał w bawełnę. - westchnął przeciągle - Musi się pani pogodzić z tym, że może już się nigdy nie obudzi. - do moich oczu napływają łzy, patrzę w jeden punkt na podłodze. Nie zaczynam szlochać, ani krzyczeć. Stoję jak słup. Przyzwyczaiłam się do złych wiadomości - Przykro mi.
- Nie mogę, nie mogę się z tym pogodzić. Za bardzo go kocham. - zacisnęłam mocno powieki, by wypuścić słone łzy - Na pewno wszystko będzie dobrze. - tak w zasadzie, to zapewniam o tym sama siebie - On nie może mnie zostawić. - zakryłam twarz dłonią
- To był wyjątkowo głupi ruch z jego strony. Te narkotyki są bardzo silne, w zbyt dużej dawce śmiertelne. Gdyby w porę nie został przywieziony do szpitala, to umarłby. Śpiączka utrzymuje go przy życiu, ale proszę, niech pani się pogodzi z jego odejściem. W każdej chwili możemy go stracić. Pamięta pani ten dzień, kiedy mu serce stanęło? - kiwnęłam głową - To może się powtórzyć i być może możemy go już nie odzyskać. - to wszystko mnie przytłacza, Harry każdej chwili może umrzeć
- Czy mogę do niego wejść? - otarłam łzy z policzków. Pewnie teraz wyglądam jeszcze gorzej. Rozmazany tusz do rzęs, zaczerwienione oczy i policzki, istny horror na mojej twarzy
- Tak, proszę. - skinął głową, po czym udał się wzdłuż korytarza. Nacisnęłam klamkę od drzwi i weszłam do środka. Serce boli, gdy patrzę na to wszystko i nic nie mogę z tym zrobić. Dlaczego to wszystko mnie spotyka? Usiadłam na jego łóżku, przodem do niego. Ma zamknięte oczy, powieki przykrywają jego zielone tęczówki. Usta nawet nie drgną, by uśmiechnąć się. Złapałam za jego rękę. Zimna, strasznie zimna. Nie wytrzymuję. Łzy leją się strumieniami po policzkach. Zaczynam szlochać, jednak zakrywam usta dłonią, by stłumić ten dźwięk. Kładę się obok niego i przytulam do jego ciała. Kiedyś było takie ciepłe, otulał swoim ciałem moje. Teraz ja otulam jego. Wtulam się w niego. Tylko tyle mogę, by poczuć jego obecność. Unoszę głowę, by delikatnie musnąć jego zimne usta. Tak strasznie za nim tęsknię. Czuję, że jestem tu kompletnie sama. Czuję, że jest tutaj tylko i wyłącznie ciałem. Nie chcę go stracić. Nie chcę nawet dopuścić do siebie tej myśli, że może umrzeć. Po jaką cholerę wziął te narkotyki? Jestem taka głupia, pobiegłam za osobą, którą znam od kilku dni, a zostawiłam osobę, którą kocham nad życie?
- Przepraszam, robi się późno. Myślę, że powinna pani już iść. - do sali weszła pielęgniarka, jestem tu tylko kilka minut
- Dobrze. - wyszła z sali. Uniosłam głowę i ostatni raz pocałowałam jego usta - Wyjdziesz z tego. - wyszeptałam. Wstałam z łóżka i skierowałam się do drzwi, jednak zanim wyszłam, popatrzyłam na niego. Wcale nie chcę opuszczać go. Kilka minut. Kilka minut to za mało. Mój wzrok zatrzymał się na jego dłoni. W pewnej chwili jego palec poruszył się.















____________________________________

Trochę mi przykro, że niektórzy przestali komentować, może nawet czytać tego bloga, ale trudno. Doprowadzam tego bloga do końca ze względu na osoby, które są tutaj od samego początku i chcą poznać historię do końca :)
Przygotowania dotyczące mojego nowego FF idą pełną parą, więc myślę, że po zakończeniu tego FF, zacznę publikować rozdziały nowego bloga, na którym od dawna jest już prolog :) Mam nadzieję, że czytelnicy tego bloga 'skuszą' się na jego czytanie :)

24.05.2014

Rozdział 50. "List."

Sierpień ...

Dlaczego teraz nie ma mnie u niego? Dlaczego nie jestem przy nim? Dlaczego? Moje serce pęka, gdy widzę go w tym stanie. Nie może nic do mnie powiedzieć, nie może mnie zobaczyć, nie może dotknąć. Leży bezruchu, nie rusza się, ani drgnie. Dotykam go, jednak on pewnie nawet tego nie czuje. Nie słyszy moich słów, które do niego mówię. Nie otrzymuję od niego żadnej reakcji. To właśnie boli najbardziej. Nic na to nie mogę poradzić. Ten incydent z Hayley sprawił, że jeszcze bardziej jej nienawidzę. Skoro wróciła, to z pewnością jeszcze nie raz wbije swoje pazury. Nie odejdzie od nas. Harry zapewniał, że pozbył się jej, ale ona wróciła. Wiem, że nigdy nie odejdzie na zawsze.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Szybkim krokiem skierowałam się na dół, by zobaczyć kto to. Nacisnęłam na klamkę, by otworzyć
- Dzień dobry. - przede mną stoi listonosz, pan White. Starszy pan, około 50. lat z siwymi wąsami
- Dzień dobry. Ma pan coś dla mnie? - spytałam. Dziwię się, że jeszcze nie wystraszył się mojego wyglądu i nie uciekł. Wyglądam jak wrak człowieka. Oczy podkrążone od braku snu, zaczerwienione przez łzy, mam na sobie białą bluzkę na krótki rękaw, czarne dżinsowe spodenki i długi, za duży na mnie, brązowy sweter
- Rosalie, stało się coś? - pan White zna mnie od dziecka, pamiętam, gdy miałam 5. lat i jako pierwsza biegłam do drzwi, by odebrać listy od niego, znamy się nie od dziś
- Nie, wszystko w porządku. Znalazłam pracę i pracowałam do późna. Jestem tylko zmęczona. - nie mogę mówić mu prawdy, bo zaraz się znowu rozbeczę
- Mam nadzieję, że wszystko wróci do normy. - uśmiechnął się życzliwie - Tutaj mam list, zaadresowany do ciebie. - podał mi białą kopertę
- Dziękuję. - odebrałam od niego
- Proszę bardzo. Wracaj do sił. Do widzenia.
- Do widzenia. - uśmiechnął się jeszcze raz, po czym odszedł, by wykonywać swoją pracę. Dziwne, jeszcze nigdy nie dostałam od nikogo żadnego listu. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam do pokoju. Usiadłam na łóżku, rozdarłam kopertę i wyjęłam białą kartkę papieru:

Pewnie ciekawi Cię to, skąd Harry wziął narkotyki, prawda? Otóż, już Ci tłumaczę. Doskonale wiesz, że znowu trafiłem do więzienia. Doskonale także wiesz, że od dawna chcę śmierci Twojego Harry'ego. Wczoraj przyszedł do mnie. Zdziwiło mnie to, że prosił mnie o to. Nie wyjaśnił konkretnej przyczyny. Po prostu chciał swojej śmierci. Zapewne teraz zaczynasz płakać. Zapewne Harry gryzie teraz kwiatki od spodu. Cóż, w końcu doczekałem się tego momentu. Zemsta w końcu przyniosła korzyści. Mogę spokojnie umierać w tym cholernym więzieniu. Mam coś przekazać Harry'emu, bo wiesz przecież, że i tak obydwoje spotkamy się tam na dole.

James.

Cholera! To od niego miał tę truciznę. Trzy osoby wmieszane w jego aktualny stan. Hayley wysłała do mnie Ashton'a. Harry myślał, że coś nas łączy. Wściekł się, a od James'a otrzymał narkotyki. Cała prawda wyszła na jaw. Wszystko jasne. Muszę to przekazać jego rodzicom. Damian pewnie zabrał Victorię do domu, by odpoczęła. Jest tym wszystkim wstrząśnięta, nie potrafi się pogodzić z tym, że znowu może stracić swojego syna. Podeszłam do szafy, wyjęłam z niej czarne leginsy i długi sweter w czarno-białe pasy. Udałam się do łazienki, by nie przerażać ludzi na ulicy. Nałożyłam odrobinę pudru na policzki i skórę pod oczami. Oczy podkreśliłam tuszem do rzęs i eyelinerem. Usta pomalowałam blado różową szminką. Do małej, czarnej torebki włożyłam telefon, portfel i list od James'a. Zeszłam na dół. Zamknęłam za sobą drzwi, po czym ruszyłam do domu pana Damiana. Zapewne tam są. Spacer i świeże powietrze dobrze mi zrobią. Czuję się taka bez życia. Bez niego nic nie ma dla mnie sensu. Nie interesuje mnie to, czy pada deszczy czy świeci słońce. Nie interesuje mnie to, czy zaraz może zacząć padać i zaraz mogę zmoknąć. Nie interesuje mnie to, czy jakieś dziecko teraz się przewróciło i płacze za matką, która ukoi ból. Nie interesuje mnie to, czy ktoś do mnie coś mówi. Nie interesuje mnie to, czy właśnie w tej chwili ktoś zaczepi mnie. Idę w stronę domu Damiana i tylko to się dla mnie liczy, by przekazać im całą prawdę. Można powiedzieć, że stałam się bezduszna na wszystko, co się dzieje wokół mnie. Bez niego nie daję sobie rady. Bez niego nic nie jest takie samo, jakie było. Wszystko jest wyblakłe, jakby świat nie ma żadnych barw. W mojej głowie panuje ciemność. Kompletna ciemność. Nie ma żadnych uczuć. Czuję się głupio. Z Harry'm wszystko było takie kolorowe, takie piękne i proste. To on wprowadził do mojego życia szczęście. Wszystko jest głupie bez niego. Tak bardzo się od niego uzależniłam, że nie widzę swojego życia bez niego. Obsesja? Chyba można to tak nazwać. Powinnam iść się leczyć z powodu obsesyjnej miłości.
Zapukałam do drzwi od mieszkania Damiana. Odsunęłam się o krok od drewnianej podłogi i w spokoju czekam. Drzwi rozsunęły się, a w nich ustał Damian
- Rosalie? Witaj. - uśmiechnął się na miarę swoich sił. Witać, że jest tym wszystkim zmęczony
- Mogę wejść? - skinął głową i wpuścił mnie do środka. W pomieszczeniu, na kanapie siedzi Victoria. Wygląda podobnie, jak ja zanim nałożyłam odrobinę makijażu
- Wszystko w porządku? Jestem zdziwiony twoją wizytą tutaj. Oczywiście cieszę się, że przyszłaś. - Damian usiadł obok Victorii, a ja usiadłam na fotelu
- Mam nową informację w sprawie z aktualnym stanem Harry'ego. - zaczęłam niepewnie
- Słuchamy. - odetchnęłam głęboko, zanim zaczęłam mówić
- To od James'a Harry miał to świństwo. Dostałam od niego list. - wyciągnęłam z torebki zgiętą kartkę i podałam im - Harry za wszelką cenę chciał umrzeć. Luke umarł od jego trucizny, więc był pewny, że on też umrze. - Victoria momentalnie wstała po usłyszanych ode mnie słowach
- To wszystko twoja wina! - krzyknęła w moją stronę - Sama powiedziałaś, że Harry był zazdrosny o ciebie! Sięgnął po te narkotyki z twojego powodu! Gdyby nie ty teraz na pewno byłby tutaj! - wyrzuciła list, który przed chwilą zgniotła
- Victorio, to nie jej wina, uspokój się. - Damian wstał ze swojego miejsca - To była decyzja Harry'ego.
- Wcale nie! To wszystko jej wina! - do oczu ponownie napływają łzy, oskarża o wszystko mnie, chociaż nie tylko ja tutaj zawiniłam
- To nie jest tylko i wyłącznie moja wina. - próbuję się jakoś obronić
- Kłamiesz! Harry kochał cię nad życie! Liczyłaś się dla niego tylko ty! A ty to wszystko zepsułaś! Teraz jego życie jest zagrożone! Może już nigdy się nie obudzi! - nadal krzyczy
- Victorio, nie .. - zanim dokończył przerwałam im
- Harry zerwał ze mną, bym była bezpieczna. To był jego wybór, ja nie miałam z tym nic wspólnego. Nie był świadomy tego, że mogę kogoś poznać. Mówiłam mu, że mnie i Ashton'a nic nie łączy, ale nie słuchał. A wiecie kto przysłał do mnie Ashton'a? - zanim zdążyliby odpowiedzieć, dokończyłam - Hayley.
- To był jego wybór i jego decyzja. - dopowiedział Damian
- Więc ty nic nie zawiniłaś? - Victoria zaczęła patrzeć na podłogę, jakby zastanawia się nad przed chwilą wypowiedzianymi słowami - Rosalie, ja cię przepraszam. - popatrzyła na mnie
- Wszyscy jesteśmy tym wstrząśnięci, więc nie dziwię się twojej reakcji. - wzięłam zgnieciony przez Victorię list do rąk i rozłożyłam go - Mogę prosić o zapalniczkę? - Damian podszedł do szafki i wyjął z niej czerwoną zapalniczkę, którą podał mi - Dziękuję. - wyszłam z pomieszczenia, na balkon. Podeszłam do końca. W jednej dłoni trzymam rozłożony list, a w drugiej zapalniczkę, którą palę dolny róg listu. Nie chcę go. Będzie mi o wszystkim przypominał. Kiedy go wyrzucę, ktoś może go odkryć. Kiedy go spalę, nikt się o nim nie dowie. Spalona kartka papieru powędrowała ku górze. Wiatr poniósł ją gdzieś, gdzie nikt się o tym nie dowie. Popatrzyłam za siebie. Victoria stoi w objęciach Damiana
- Powinnam już iść. - spuściłam swój wzrok na ziemię
- Nie musisz, możesz zostać. - odezwała się Victoria. Wiem, że nie chciała tego powiedzieć. Jest tak samo zdenerwowana, jak ja
- Powinnam się przespać. Jutro muszę iść do pracy. - wyminęłam ich i skierowałam się do drzwi - Do zobaczenia.

*

Powoli brakuje mi na to wszystko sił. Jestem coraz bardziej zmęczona. Nie śpię, nie jem, nie piję. Na dodatek praca. Wszystko nagle straciło sens. Dlaczego wszystko zostaje mi odebrane? Dlaczego kiedy wszystko się układa, coś musi się stać?
Światła w domu są zapalone. Ktoś jest w środku. Szybko poderwałam się do szybszego biegu, by sprawdzić, kto jest w środku. Nacisnęłam na klamkę, by wejść do domu. Od razu weszłam do salonu
- Mamo? - zobaczyłam ją siedzącą na kanapie, Jason stoi obok niej
- Rosalie, chyba czas porozmawiać. - wstała i podeszła do mnie - Dlaczego nie powiedziałaś nam o wszystkim, co cię spotkało? - w jej oczach widać łzy, które powstrzymuje
- O czym ty mówisz? - udaję, że nie wiem o co jej chodzi
- Już czas, byśmy o wszystkim się dowiedzieli. Powiedz nam całą prawdę. Chcemy się dowiedzieć od ciebie. Zanim przyjechaliśmy, Pearl była tutaj. Była bardziej zmęczona, niż zwykle. Powiedziała nam wszystko. - cholera, nie mogę ich dłużej okłamywać. Nie chcę przez kłamstwo stracić i ich
- Dobrze, powiem wam wszystko, co przed wami ukrywałam. - usiedliśmy na kanapie. Przełknęłam głośno ślinę, dobra, zaczynamy - To wszystko zaczęło się, kiedy poznałam Harry'ego. Pamiętacie ten dzień, gdy wróciłam do domu cała w nerwach. - skinęli głową - Wracałam wtedy od Pearl i spotkałam go. Przerażał mnie, bo był na dwa lata w więzieniu za pobicie. Na początku bałam się go, ale z biegiem czasu staliśmy się sobie bliscy. Zakochaliśmy się w sobie. Ten mężczyzna, którego pobił nazywał się James. Nękał mnie, groził, że zabije Harry'ego, albo jeszcze coś stanie się mnie. Harry chciał mnie chronić przed nim.
- Nie poszłaś z tym na policję? - wtrącił się Jason, ponownie westchnęłam, zanim zaczęłam mówić
- Nie miałam odwagi, bo groził, że jeśli pójdziemy na policję, to zabije nas. Po pewnym czasie policja dowiedziała się o jego wszystkich przekrętach i zamknęli go w więzieniu. Wszystko było dobrze, dopóki Harry zdradził mnie z Hayley. To pewnie pamiętacie. Któregoś dnia Harry przyszedł do mnie z wiadomością, że on uciekł z więzienia. Mógł być wtedy wszędzie i mógł mi coś zrobić. Po tej wiadomości minęło kilka dni, późnym wieczorem przypomniałam sobie o zapasowym kluczu. Poszłam po niego. Kiedy już miałam wejść do domu, poczułam ukłucie w plecach i straciłam przytomność. On mnie porwał. Więził przez kilka dni, ale uciekłam i Harry mnie znalazł. Kolejnego dnia zerwał ze mną, bo nie chciał mnie narażać na kolejne niebezpieczeństwo. - westchnęłam po swoim długim monologu, ale to jeszcze nie koniec
- Zaraz, dlaczego pobił tego James'a? - spytała mama
- James dostarczał najlepszemu przyjacielowi narkotyki. On umarł od nich, a Harry w zemście pobił go. - teraz finał tej historii - Harry widział mnie z Ashton'em, znajomy, poznałam go niedawno. Wtedy pokłóciliśmy się. Harry był niemiły dla niego, Ashton wtedy wyszedł, a ja pobiegłam za nim. Harry był zazdrosny, skoro pobiegłam za nim, to przekonało go to, że coś nas łączy. W złości chciał się zabić. Przedawkował narkotyki i teraz leży w śpiączce. - otarłam pierwsze łzy z policzków - Teraz już wiecie o wszystkim w skrócie.
- Harry teraz leży w śpiączce? - skinęłam głową - Rosalie, dlaczego wcześniej nam o tym nie powiedziałaś?
- Nie chciałam was martwić tym wszystkim. Przepraszam. - wtuliłam się w ciepłe ciało matki - Naprawdę przepraszam.
- Powinnaś dostać szlaban, do końca życia. Gdybyśmy o wszystkim wiedzieli, na pewno teraz wszystko wyglądałoby inaczej.
- Wiem i przepraszam.
- To wszystko, co cię spotkało jest przerażające. I ty jeszcze potrafisz cokolwiek robić. Nie załamałaś się.
- Miałam przy sobie Harry'ego. On mi we wszystkim pomagał. Teraz leży w śpiączce, a lekarze nie dają mu szans na wybudzenie się.
- Boże, a ty nadal go kochasz? - kiwnęłam głową - Po tym, co ci zrobił?
- Zrozumiałam, że go kocham, a on kocha mnie. Zrobił to z miłości, bo był zazdrosny.
- Nadal uważam, że zachował się wobec ciebie okropnie, ale rozumiem cię w tej chwili. Nawet o wszystkim nie wiedzieliśmy. Powinnaś dawno się załamać, a ty dalej stąpasz po ziemi. To musi być prawdziwa miłość. Nieźle na to zareagowaliśmy. Powinnaś dostać szlaban do końca życia, ale nie chciałaś nas tym martwić. - poczułam ulgę, że dowiedzieli się o wszystkim. Teraz nie muszę wymyślać żadnych kłamstw.













_________________________________________

Wróciłam :) 
W końcu nadszedł czas, kiedy wszystko wyszło na jaw. W końcu to musiało się stać. Rosalie nie może ciągle okłamywać mamy i Jason'a. 
Tęsknicie za Harry'm? :)

12.

21.05.2014

Rozdział 49. ''Powrót do brudu.''

Nie wiem, co się dzieje. Do środka wchodzi duża ilość lekarzy, pielęgniarek. Maszyny piszczą. Nasz stres wzrasta. Zaczynam bardziej płakać. Nie może umrzeć. Nie może mnie zostawić. Nie teraz. Nie w tej chwili. Opadam bezsilnie na podłogę. Jedną dłonią zakrywam usta, by nie zacząć krzyczeć, drugą podtrzymuje się, by kompletnie nie upaść. Przy moim boku od razu pojawia się Victoria. Mocno przytula moje ciało, daje mi swoją bliskość. Moje ciało drży. Dławię się łzami. Ciężko oddycham. Niespokojne serce bije tak mocno, że słyszę je. Coś złego się z nim dzieje. Słychać krzyki lekarzy. Piszczenie nie ustępuje
- Wszystko będzie dobrze, Rosalie. - usłyszałam jej załamujący się głos. Niedawno odzyskała syna, teraz znów go może stracić. Damian usiadł bezsilnie na krześle i schował twarz w dłoniach. Theo oparł się o ścianę i splótł ręce na piersi. Damian i Victoria być może tracą syna. Theo być może traci przyjaciela, który znaczy dla niego tyle, co brat. Ja być może tracę chłopaka, którego kocham nad życie. Słowa Victorii na nic się zdały. Moje zdenerwowanie nie znika, rośnie z każdą sekundą. Nie liczę czasu, który teraz jest na wagę złota. Czuję się, jakby całe życie zostało ze mnie wyssane. Tracąc go, czuję się, jakbym traciła życie. Okropne uczucie. Chcę tam wejść, chcę być przy nim. Coś złego tam się dzieje. Wiem to. W pewnej chwili wszystko ucichło. Uniosłam głowę do góry, podobnie zrobili inni. Nagle wszystko ucichło, nie słychać kroków innych pacjentów, nie słychać szurania krzeseł lub otwierania drzwi, jakby nikogo tutaj nie ma. Patrzę na drzwi w nadziei, że w końcu wyjdzie z nich jakiś lekarz, albo chociaż pielęgniarka. Żadnej reakcji, kompletnie nic, cisza
- Dlaczego nikt stamtąd nie wychodzi? - wyszeptałam do Victorii
- Zachowajmy spokój. - uspokoiła mnie. Nareszcie drzwi zostały otworzone. Wyszli z nich wszyscy lekarze wraz z pielęgniarkami
- Co się stało? - spytał odruchowo Damian
- Serce mu stanęło. - wypuściłam całe powietrze z płuc, to niemożliwe - Jednak na szczęście udało nam się go uratować, ale jest jeszcze prawdopodobieństwo, że nie wybudzi się ze śpiączki.- mój stan całkowicie się pogarsza, staję się coraz bardziej słabsza pod wpływem tych wszystkich złych wiadomości, których codziennie doświadczam.
 
Harry's P. O. V.
 
Dlaczego nie mogę się ruszać? Słyszę kogoś, ale nie mogę się odezwać, jakby zabrano mi głos. Dlaczego nie mogę otworzyć oczu? Powieki są zbyt ciężkie, abym mógł je unieść. Chcę wstać, ale nie mogę. Może już nie żyję? Powinienem. Powinienem już nie żyć. Ale skoro nie żyję, to chyba powinienem móc otworzyć oczy. Powinienem coś widzieć. Cokolwiek. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś chyba wchodzi do środka. Gdzie jestem tak w ogóle? W jakimś pokoju, jakiejś sali?
- Harry. - usłyszałem cichy szept, cichy szept Rosalie. Jest tutaj, jest obok mnie? Czy może jestem duchem i jestem w jej domu? Cholera, chce otworzyć oczy!
- Dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś? - poczułem jej dłonie na mojej. Chwyciła ją i ucałowała. Czyli, że nie jestem duchem? Dotyka mnie, więc muszę żyć. A tak bardzo się starałem, by umrzeć
- Dlaczego kolejny raz mnie zostawiasz? - chcę otworzyć oczy, chcę ją zobaczyć! Słyszę, że płacze. Chciałbym otrzeć jej łzy, ale nie mogę. Zaraz .. czy ona nie powinna być z Ashton'em? Czy czasem coś ich nie łączy? To dlatego sięgnąłem po tę truciznę. Byłem tak zazdrosny, że chciałem się zabić
- Proszę, obudź się. - ponownie pocałowała moją dłoń, poczułem jej łzy na swojej skórze, płacze
- Chcę cię odzyskać. - jej dłonie drżą, podobnie jak pewnie całe ciało. Czuję jej głowę na swoim brzuchu. Otwórz wreszcie te cholerne oczy!
- Wróć do mnie. - kolejny raz mówi szeptem. Jak to? Z Ashton'em nic ją nie łączy? Powinna być z nim, a nie ze mną. Nic nie rozumiem. Dlaczego tutaj jest, skoro ma Ashton'a? Drzwi kolejny raz otworzyły się. Ponownie ktoś wszedł do środka. Gdzie ja jestem?
- Niedawno go odzyskałam, a teraz znów go mogę stracić. - jest tu też moja matka? Cholera, co to za miejsce?! - Jego życie nigdy nie było takie, jakie chciałby mieć każdy nastolatek. Zawsze pakował się w jakieś kłopoty. Lekceważył to, że może mu się coś stać. - ona też płacze? Słyszę jej załamujący się głos. Co ona tu robi i gdzie ja do jasnej cholery jestem?
- Zawsze pakował też mnie w swoje kłopoty. - czyżby Rosalie zachichotała - Zawsze jakoś wychodziliśmy z tego żywi.
- Obiecaj mi coś, Rosalie. - co obiecać? - Kiedy się obudzi, nie pozwól mu, żeby nigdy więcej nie wpakował się w kłopoty. Nie chcę ponownie go stracić.
- Ja też nie chcę, by znowu wpakował się w kłopoty. - cholera, chcę otworzyć oczy! Chcę je zobaczyć! Znowu ktoś otworzył drzwi. Gdzie ja jestem, że ktoś ciągle otwiera te cholerne drzwi?!
- Rosalie, muszę przyznać, że to było wspaniałe. - do moich uszu dotarł głos Theo - Nareszcie ktoś potraktował ją tak, jak każdy powinien.
- To nie było zbyt mądre z mojej strony. - co ona zrobiła, komu?
- Ale i tak to było wspaniałe. - zaśmiał się. Co ona takiego zrobiła?!
 
Rosalie's P. O. V.
 
Patrzeć na niego w tym stanie jest okropne. Leżąc w śpiączce jest taki nieobecny, jakbym mówiła do lalki. Nie może się poruszyć, odezwać, ani otworzyć oczu. Tak, jakby go tu wcale nie ma. Nie mogę z nim porozmawiać, nie mogę go przytulić, nie mogę zobaczyć jego zielonych oczu. To okropne. Dlaczego znowu mi go zabrali? Czy przyjdzie taki czas, kiedy będziemy razem szczęśliwi bez żadnych kłopotów?
Muszę odpocząć od tego wszystkiego. Postanowiłam wybrać się do jego domu, by zabrać coś, co należy do niego. Będę miała jego niewielką część. Poczuję jego zapach, jakby był przy mnie obecny. Nie mogę całymi dniami u niego siedzieć, lekarze na to nie pozwalają.
Powoli weszłam do jego domu. Wszystko jest takie, jakie to zastałam wcześniej. Salon całkowicie zdemolowany. Musiał być zdenerwowany. Zdemolował ten pokój. Szafki pootwierane, jakby szukał tam czegoś. Rzeczy, które tam były są porozrzucane na podłodze. Leżą też odłamki po jakimś wazonie. Wzięłam leżące butelki na podłodze i wyrzuciłam do kosza. Truciznę także wyrzuciłam. Nie chcę, nawet nie mogę na to patrzeć. Posprzątałam salon, by nie wyglądał na totalne pobojowisko. Jako cel wyznaczyłam sobie jego sypialnię. Nacisnęłam na klamkę, by otworzyć drzwi i weszłam do środka. Wszystko na swoim miejscu. Podeszłam do szafki nocnej. Wyjęłam z niej bransoletkę. Czarna, cienka bransoletka z sercem. Założyłam ją na nadgarstek. Należy do Harry'ego, widziałam ją u niego, tego wieczora, gdy pierwszy raz się kochaliśmy. Właśnie na tym łóżku. Dłonią przejechałam po miękkiej pościeli. Mimowolnie zaczęły spływać mi łzy. Jedna chwila. Jedna chwila wystarczyła, żebym go ponownie straciła. Skąd on wziął te narkotyki? To pytanie ciągle będzie mnie męczyć. Zaraz .. Jego przyjaciel, Luke, zmarł od narkotyków, które dostawał od James'a. Czy .. czy Harry też wziął od niego? To niemożliwe. James siedzi w więzieniu. Nie mógł mu ich dać. Skąd on je wziął?
Chłopak wchodzi do więzienia. Policjant prowadzi go do celi, w której znajduje się porywacz dziewczyny. Zastaje go siedzącego na brudnej podłodze. Głowę ma spuszczoną. Uznano go za niebezpiecznego, więc zabezpieczyli jego ręce kajdankami. Kraty otworzyły się, chłopak wszedł do środka. Gdy mężczyzna usłyszał czyjeś kroki uniósł głowę ku górze. Bezczelny uśmiech zagościł na jego twarzy
- Oh, Harry. Co cię tutaj sprowadza? - powiedział przesłodzonym głosem
- Gdzie trzymasz tę truciznę? - wysyczał w złości. Nadal targają nim emocje. Próbuje się powstrzymywać od rzucenia się na niego
- Potrzebne ci to? - zaśmiał się
- Gdzie. Je. Masz. - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Jego ciało się napina, mocno zaciska pięści
- Powiedz mi, do czego ci one? Życie ci nie miłe?
- Chcesz mojej śmierci? Zawsze tego chciałeś.
- Oczywiście, że chcę, ale dlaczego przychodzisz z tym do mnie? - zmarszczył brwi nieco zszokowany jego słowami
- Twoje świństwo zabiło Luke'a, więc na pewno zabije i mnie. Gdzie je masz? - mężczyzna zaśmiał się, bawi go ta sytuacja
- W moim domu, schowane w salonie pod panelami. Są przykryte dywanem, odkryj go, a znajdziesz je. - chłopak odwrócił się, by wyjść z pomieszczenia - Do zobaczenia tam na dole, Harry. - wyszeptał, zanim chłopak wyszedł z celi.














____________________________________________

Z przykrością informuję, że kolejny rozdział pojawi się dopiero w sobotę, gdyż jadę na wycieczkę do Belina i nawet nie będę miała jak dodać rozdziału.
Rozdziały są krótkie, ponieważ nie jestem jeszcze tak uzdolniona i po prostu nie umiem rozwinąć na tyle akcji, by rozdziały były dłuższe, dlatego czasami po prostu jest mi przykro, gdy widzę, że ktoś w komentarzach pisze, że szkoda, bo rozdziały są krótkie. To mój pierwszy, samodzielny blog, więc to nie jest jakaś rewelacja :(

12.

19.05.2014

Rozdział 48. ''Niezła awantura z dawnym wrogiem.''

Zakryłam usta dłońmi, by nie zacząć krzyczeć. Łzy płyną po moich policzkach. Bezsilnie opadłam na podłogę. Całe ciało drży, serce z każdą sekundą przyspiesza swoje tempo
- Jak to w śpiączce? Co się stało? - wyszeptałam na miarę moich sił
- Dokładnie nie wiem, dlaczego sięgnął po narkotyki i skąd je wziął. Kiedy w nocy przyszedłem, on leżał już na podłodze prawie martwy. Jak najszybciej zadzwoniłem po karetkę. Właśnie wróciłem ze szpitala. Powiedzieli, że zrobili to, żeby go uratować. - uklęknął przede mną i przytulił moje drżące ciało - Rosalie, on nadal cię kocha. Jestem pewien, że zrobił to, bo nie wytrzymał z tęsknoty i chciał się zabić.
- Nie, to wszystko moja wina. - wyszeptałam - Niedawno poznałam nowego chłopaka. Akurat Harry przyszedł do mnie do pracy, chwilę później on też przyszedł. Myślał, że coś nas łączy. Wkurzył się. Kiedy wybiegł, ja ruszyłam za nim, a gdy wróciłam Harry'ego już nie było.
- I dlatego próbował się zabić? Rosalie, on nie chce żyć bez ciebie. Był pewnie zazdrosny, nie wytrzymał i dlatego sięgnął po tę truciznę.
- To wszystko moja wina. - wyszlochałam
- Nie prawda. To on wszystko spieprzył zrywając z tobą. Myślał, że nie znajdziesz nikogo oprócz niego. Nie wytrzymał z zazdrości i tyle.
- Zabierz mnie do niego. - poprosiłam - Chcę go zobaczyć. - pomógł mi wstać z podłogi. Emocje we mnie buzują, więc ledwo idę. Dławię się niemal łzami. Wiem, że to wszystko moja wina. Tylko i wyłącznie moja wina. To przeze mnie sięgnął po narkotyki. Był zazdrosny o Ashton'a. Gdybym tylko za nim nie pobiegła, gdybym tylko została z Harry'm. Boże! Teraz przeze mnie on tam leży, w szpitalu. Nie ma go przy mnie. Nie może mnie chronić tak, jak to obiecał. Muszę sobie radzić sama. Nie może nawet być przy myślami, bo jest pogrążony w głębokim śnie. Nie wyczuje, gdy go dotknę lub delikatnie pocałuję. Nie wyczuje mojego zapachu, kiedy zbliżę się do niego. Nie uśmiechnie się, jak tylko pojawię się w jego otoczeniu. Nie spojrzy w moje oczy, by zobaczyć w nich szczęście lub chociażby łzy. Nie poruszy się, nie drgnie, nie zobaczy mnie. Nie będzie mnie chronił, kochał, całował. W ogóle go nie będzie przy mnie. Byłam zbyt głupia, żeby zrozumieć jego uczucia do mnie. Mówił, że to ona go pocałowała, nawet sama to widziałam. Nie chciałam mu wierzyć, nie akceptowałam prawdy. Teraz być może straciłam go na zawsze. Być może nie odzyskam go przez długi czas.
Weszliśmy do szpitala. Theo zaprowadził mnie tam, gdzie leży Harry. Na korytarzu są już Victoria i Damian. Obydwoje siedzą na krzesłach. On przytula ją, ona płacze. Theo cały czas podtrzymuje moje drobne ciało, abym nie upadła. Pomógł mi usiąść bezpiecznie na krześle
- Dlaczego to zrobił? - usłyszałam głos Victorii
- Nie mów nic. - wyszeptał do mnie Theo - Nikt nie wie, co pociągnęło go do tego. - powiedział w kierunku Damiana i Victorii
- Na pewno coś go do tego kierowało. - odezwał się Damian. Zacisnęłam mocno powieki oraz usta, wtuliłam się w ciepłe ciało Theo. Teraz tylko on może mi pomóc. Harry leży w śpiączce i wiem, że to moja wina. Sama do tego doprowadziłam
- Rosalie, nic o tym nie wiesz? - usłyszałam rozpaczliwy głos Victorii. Muszę to komuś powiedzieć, zwłaszcza im. Wstałam z krzesła i podeszłam do nich
- To wszystko moja wina. - załkałam, otarłam łzy z policzków ręką i westchnęłam przeciągle
- Rosalie, przecież wiesz, że to nie twoja wina. - odezwał się Theo
- To moja wina, nie broń mnie. - popatrzyłam na Victorię, która oczekuje wyjaśnień - Harry niedawno zerwał ze mną. Próbowałam jakoś o tym nie myśleć i znalazłam pracę. Tam poznałam Ashton'a. Zakolegowaliśmy się. Pewnego wieczora Harry przyszedł do mnie, by sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku. Nakrzyczałam na niego, że nic nie jest w porządku. Później przyszedł Ashton. Harry myślał, że coś nas łączy. Zaczął się kłócić z nim, potem wyszedł ze sklepu. Pobiegłam za nim, a kiedy wróciłam Harry'ego już nie było. Dzisiaj przyszłam do jego domu. Nie zastałam go tam. Theo powiedział, że wściekł się i z zazdrości sięgnął po narkotyki. Powiedział też, że on nadal mnie kocha. Zerwał ze mną, bo nie chciał mnie narażać na niebezpieczeństwo. Dopiero dzisiaj to zrozumiałam. To przeze mnie sięgnął po tę truciznę. - otarłam kolejne łzy z policzków. Victoria podeszła do mnie i przytuliła. Wtuliłam się w jej ciało, teraz najbardziej potrzebuję czyjejś bliskości
- To nie twoja wina. Zerwał z tobą, ale nie akceptował tego, że możesz znaleźć sobie kogoś innego. Nie pomyślał o tym. - wyszeptała
- To moja wina, doprowadziłam go do zazdrości, która być może go zabiła. - nic nie przekona mnie do tego, że to nie moja wina. Nagle z sali wyszedł lekarz, oderwałam się odruchowo od Victorii
- Co z nim? - spytałam łamiącym się głosem. Wyraz jego twarzy mówi sam za siebie, nie jest dobrze
- Pan Styles może umrzeć, a jeśli nie umrze, to może być w śpiączce nawet przez kilka lat. - zacisnął usta. Mój świat całkowicie się zawalił. Mogę go w każdej chwili stracić. Nie wyobrażam sobie życia bez niego, nie teraz, nie mogę go stracić
- Mogę do niego wejść? - skinął niepewnie głową
- Dobrze, ale tylko na chwilę. - szybko podeszłam do drzwi. Lekko nacisnęłam na klamkę, by cicho otworzyć je. Weszłam do sali. Zauważyłam go leżącego na łóżku szpitalnym przy oknie. Kolejna dawka łez wypłynęła z moich oczu. Podeszłam powoli do niego i usiadłam na krześle obok. Złapałam za jego zimną rękę oraz pocałowałam
- Przepraszam. - wyszeptałam cicho. Nie rusza się, ani drgnie. Ma zamknięte oczy. Leży w jednej pozycji. Włosy lekko opadają na czoło. Odgarnęłam je delikatnie i pocałowałam go w czoło. Serce mi się łamie, gdy widzę go takiego. Bezsilny, bez życia. Leży tylko w jednej pozycji. Kąciki jego ust nawet nie drgną, gdy pojawię się. Tak bardzo chciałabym teraz móc go za wszystko przeprosić. Chciałabym, żeby otworzył oczy, by popatrzył na mnie. Chciałabym, żeby odezwał się do mnie swoim zachrypłym głosem. Tak bardzo brakuje mi jego ciepłych słów, bez kłótni, bez odrzucenia, bez niemiłego zachowania. Tak dawno nie przytuliłam go szczerze, nie pocałowałam bez bicia. Nawet niektóre wspomnienia odchodzą w zapomnienie. Zapominam o dawnych czasach, gdy cieszyliśmy się sobą. Wydaje się tak dawno, a jednak tak blisko dzisiejszej daty. Wydaje się, jakby to było wczoraj. Wszystko zepsułam. Gdybym nie była taka uparta i w spokoju wysłuchała go i zrozumiała. Miałabym go teraz przy sobie, a złe wspomnienia o James'ie znikałyby. Nie porwałby mnie, nie trafiłabym do tamtego klubu. Harry nie zostałby pobity. Wszystko przeze mnie, to moja wina.
Nagle zza drzwi usłyszałam znajomy, piskliwy kobiecy głos. Odruchy wymiotne wracają na myśl o tej dziewczynie. Mocno zaciskam pięści. Adrenalina rozlewa się po ciele. Zaciskam mocno szczękę. Wściekła wstaję ze swojego miejsca. Nie dopuszczę jej do niego. Nie tym razem. Moja siła wzrasta, nie boję się jej. Wyszłam na korytarz. Theo siedzi na jednym z krzeseł. Victoria i Damian stoją przy niej, ona uśmiecha się sztucznie. W pewnej chwili jej uwaga zostaje zwrócona na mnie
- Rosalie? Tak dawno cię nie widziałam. - wysyczała w moją stronę. Jej ciało, podobnie jak moje, napięło się. Zabijamy się wzrokiem
- Czego tu szukasz? - splotłam ręce na piersi gotowa do jakiejkolwiek konfrontacji
- Przyjechałam do Harry'ego, by sprawdzić, co się dzieje. A ty? - podeszła do mnie bliżej
- Nie powinno cię tu być. - zaśmiała się z mojej wypowiedzi, jednak ja zachowuję kamienną twarz
- I ty mówisz to do mnie? To przecież ty zostawiłaś go, kiedy doszło między nami do czegoś. Nie widzisz tego? Jesteś tylko problemem dla niego.
- Wydaje mi się, że to ty jesteś tutaj jedynym problemem. Pamiętasz, jak Harry zareagował na to, że go pocałowałaś? - zacisnęła jeszcze mocniej szczękę
- Popatrz na twoje zachowanie. Zrobiłaś z niego laleczkę, która tylko tobie usługuje. Zmieniłaś go.
- Obdarzyłam go uczuciem, a ty go zraniłaś. Ty nim manipulowałaś, pociągałaś za sznurki. Był w tobie zakochany, a ty to spieprzyłaś. - zaśmiała się kolejny raz. Albo traktuje tę sprawę poważnie, albo nie ma tu czego szukać
- Ja to spieprzyłam, skarbie? Nie wydaje mi się. To ty tutaj jesteś winna. Pamiętasz Ashton'a? - przechyliła głowę lekko w prawą stronę - Oh, nie? To ja ci może przypomnę. To przez niego Harry był zazdrosny i pewnie dlatego zrobił sobie coś. To ty tutaj jesteś największym problemem. - zbliżyła się do mojego ucha - Zdradzę ci tajemnicę. To ja wysłałam do ciebie Ashton'a. - wyszeptała prosto do mojego ucha. Odsunęła się ode mnie ma kilka kroków. To wszystko jej wina. Wściekłość całkowicie zawładnęła moim umysłem i ciałem. Zapachnęłam się i spoliczkowałam ją. Złapała się za policzek, który pewnie teraz robi się czerwony od uderzenia
- Ty szmato. To przez ciebie Harry leży teraz w śpiączce! - zamachnęłam się, by uderzyć ją drugi raz, jednak zostałam odciągnięta przez Theo - Puść mnie! - krzyknęłam
- Hayley, wynoś się stąd. - obok nas od razu pojawiła się Victoria, a za nią Damian
- Harry potrzebuje mnie, a nie was! - cofnęła się na pięcie, po czym szybkim krokiem skierowała się do wyjścia. Nagle uścisk Theo rozluźnił się wokół mojego ciała
- To było dobre. - skomentował krótko
- Nie chcę jej widzieć na oczy. Zepsuła wszystko. - powiedziałam nieco mniej ostrzejszym głosem
- Wreszcie ktoś odważył się jej to wszystko powiedzieć. - w pewnej chwili z sali Harry'ego zaczęły wydobywać się głośne piski maszyn. W ekspresowym tempie zaczęli się zbierać lekarze, którzy bez słowa wbiegli do jego sali. Dzieje się coś złego.
















____________________________________

Eh, ta kobieta. Wszystko zrobi, by osiągnąć swój cel ;D A Rosalie w końcu pier***** jej za wszystkie nieprzyjemności z jej strony ^^
Piszcie swoje oponie, jeśli chcecie ;)

12.

18.05.2014

Rozdział 47. ''Biały proszek.''

Jak oszalała wbiegłam do sklepu. Jestem cała przemoczona, a w dodatku zmarznięta. Wszystko jest na swoim miejscu, oprócz jego
- Harry?! - zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu, jednak nigdzie go nie ma - Harry?! - ponownie krzyknęłam, zero odpowiedzi z jego strony. Najwyraźniej wyszedł. Mam jakieś dziwne przeczucie, jakby właśnie coś złego się z nim dzieje. Może to tylko takie przeczucie? Moje serce bije jeszcze szybciej, zaczynam się martwić, że to nie tylko przeczucie. Teraz najważniejsze jest to,że muszę zamknąć sklep. Pogasiłam wszystkie światła, włączyłam alarm i szybko zamknęłam za sobą drzwi. Deszcz nie ustępuje, leje jak z cebra. Mogłam na wszelki wypadek wziąć parasol. Naciągnęłam swój płaszcz na głowę, bym jeszcze bardziej nie zmokła. Harry na pewno zdenerwował się tym, że pobiegłam za nim. Wszystko wydaje się takie proste. Zerwał ze mną, by nie ranić i nie wystawiać mnie na niebezpieczeństwo. Gdyby tak nie było, to odpuściłby mnie sobie i nie przychodziłby tutaj. Wszystko jasne. Nie przestał mnie kochać, chciał mnie tylko chronić, więc zerwał ze mną. Tylko dlaczego nie powiedział mi o tym wcześniej? Mógł chociaż wyjaśnić całą sprawę. Dlaczego tak postąpił? Przez to zranił mnie jeszcze bardziej. Powinnam do niego zadzwonić. Może odbierze. Wyjęłam telefon z kieszeni i wybrałam jego numer, po czym przyłożyłam telefon do ucha. Nie odbiera. Pewnie ma wyłączony telefon. Schowałam przedmiot z powrotem do kieszeni. Jeśli się nie pospieszę, to przemoknę do suchej nitki. Przyspieszyłam nieco kroku. Tylko ja teraz idę przez ten deszcz. Od dziś będę brała parasol na wszelki wielki do pracy.
Jeszcze bardziej przemoczona weszłam do domu. Zmarzłam. Mokry płaszcz odwiesiłam na wieszak, buty schowałam do szafki. Zapaliłam światło w kuchni. Powinnam wypić coś gorącego. Zaparzyłam wodę na herbatę i usiadłam przy stole. Wzięłam pierwszy łyk gorącej cieczy. Czy jest szansa, że jeszcze będzie dobrze? Będziemy razem szczęśliwi? Od dłuższego czasu nie było między nami zbyt dobrze. Hayley pocałowała go, przez co chciałam się od niego odizolować. Chciałam, żeby zostawił mnie w spokoju i żeby zniknął z mojego życia raz na zawsze. Później James uciekł z więzienia i porwał mnie. Wtedy zrozumiałam, jak bardzo go kocham i że nie mogę bez niego żyć. Niedawno udało mi się uciec, jednak rany już na zawsze pozostaną w moim umyśle. Teraz zerwał ze mną, by mnie chronić, a ja myślałam tylko o swoich uczuciach. Myślałam, że nigdy mnie nie kochał i chciał tylko wykorzystać tak, jak jego poprzednie dziewczyny. Chciałabym, żeby było jak dawniej. Abyśmy mogli bez żadnych konsekwencji mówić sobie, jak bardzo się kochamy. Być blisko siebie. Świat nie chce naszej miłości, więc zawsze ktoś nam przeszkodzi. Jego życie jest pasmem niespodzianek, sekretów i tajemnic. Każdego dnia odkrywam jego historię na nowo. Nie poznałam go jeszcze całego. Tak strasznie tęsknię za naszymi wspólnymi chwilami. Czasem, kiedy byliśmy tylko my dwoje, nikt inny nam nie przeszkadzał. Moje całe życie się zmieniło, gdy poznałam jego. Te niewinne spotkania przerodziły się w coś zupełnie innego. Zmienił mnie, a ja zmieniłam jego. Harry jest częścią mojego życia, a ja częścią jego życia. Stałam się mniej oziębła na uczucia, przestałam myśleć o swojej przeszłości i tym, że moje życie jest beznadziejne. On pod moim wpływem choć trochę zmienił się na lepsze. Przestał ranić inne dziewczyny, jego agresja znika, gdy jestem blisko niego. Są plusy naszej znajomości. Połączyła nas miłość, choć nie taka o jakiej marzy każda nastolatka. Wspaniała, niebezpieczna miłość. Nie możemy bez siebie żyć. Na początku bałam się go, jego ruchów, nawet bałam się spojrzeć w jego oczy. Pod wpływem czasu to wszystko się zmieniało. Teraz nie wyobrażam sobie mojego życia bez niego.
Zmęczona dzisiejszym dniem weszłam do swojej sypialni. Od razu rzuciłam się na łóżko. Podłożyłam miękką poduszkę pod głowę i w spokoju zasypiam.
Dziewczyna nie ma pojęcia, co teraz dzieje się z chłopakiem. Dzieje się coś złego, co zagraża jego życiu. Chłopak nie martwi się o siebie, ani o to, że zaraz może umrzeć. Poczuł niewyobrażalną złość, gdy dziewczyna pobiegła za nowo poznanym chłopakiem. Jego myśli są całkowicie o tym zajęte. Wydaje się mu, że coś ich łączy. Gdyby tak nie było, dziewczyna na pewno nie pobiegłaby za nim. Złość rozpiera go na tyle, że sam dobrowolnie zabija się.
 
*
 
Nie wiem dlaczego, ale obudziłam się z krzykiem. Moje ciało jest rozpalone, po czole spływają krople potu. Nic mi się nie śniło, a obudziłam się z krzykiem. Nie rozumiem nic z tego. Zdjęłam z siebie kołdrę, po czym ruszyłam do łazienki. Wykonałam poranną toaletę i zeszłam na dół. Co się ze mną działo w nocy? Nie pamiętam, żeby coś mi się śniło. Lunatykowałam? Nigdy tego nie robiłam, więc to mało prawdopodobne. Moje zdziwienie wzrasta, gdy tylko o tym pomyślę. Może moje przeczucia sprawdziły się? Muszę myśleć pozytywnie. Powinnam zjeść śniadanie, ale teraz nie jestem w stanie o tym myśleć. Muszę udać się do jego domu. Na pewno tam go znajdę, bo telefonu nie odbiera. Ubrałam jasne, dżinsowe spodnie ze złotym paskiem oraz purpurową koszulę w kratę. Telefon włożyłam do tylnej kieszeni spodni. Zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam do jego domu. Jeśli nie będzie go tam, to nie mam pojęcia, gdzie go szukać. Nie mam nawet numeru do jego przyjaciela, Theo. On na pewno będzie wiedział, gdzie on może być. Spróbuję jeszcze raz się do niego dodzwonić, może tym razem jakimś cudem odbierze. Wybrałam jego numer. Włącza się poczta głosowa, cholera. Przynajmniej nagram się na wszelki wypadek
- Harry, proszę odbierz w końcu. Powinniśmy pogadać. - nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
Z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej się o niego boję. Zawsze odbierał ode mnie każde połączenie. Co jeśli coś mu się stało? Wpakował się w jakieś kłopoty? Znając go, to na pewno coś mu się stało. Trzeba było nie biec za Ashton'em.
Zdenerwowana wbiegłam do jego domu. Drzwi są otwarte, więc bez problemu weszłam. Tylko dlaczego było otwarte na oścież?
- Harry?! - krzyknęłam. Weszłam głębiej do domu. Od razu pobiegłam do sypialni. Otworzyłam szeroko drzwi i rozejrzałam się po pokoju. Nie ma go tu. Cholera, gdzie on może być? Cofnęłam się do salonu. Niedaleko kanapy na podłodze leżą puste butelki po winie, whisky. Na stoliku jest rozsypany jakiś biały proszek, obok niego papierowa rurka. Przy ścianie leży rozwalony telefon, który pewnie należy do niego. Co tutaj się stało? Co to za biały proszek? Dlaczego tyle wypił? Gdzie on do jasnej cholery jest?
- Rosalie? - niemal pisnęłam ze strachu. Odwróciłam się, stoi za mną Theo
- Theo, gdzie jest Harry? - spuścił wzrok na podłogę, moje serce niemal rozrywa mi żebra - Theo, gdzie jest Harry? - ponowiłam pytanie. Nie odpowiada. Stoi i patrzy na podłogę - Theo, gdzie on do jasnej cholery jest? - zacisnął usta w cienką kreseczkę, westchnął, zanim jego usta otworzyły się
- Harry leży w śpiączce.













______________________________

Spodziewałyście się tego, że Harry będzie w śpiączce? :) Oczywiście historia się jeszcze nie kończy, zostało jeszcze kilka rozdziałów :)
Rozdział strasznie krótki, więc z góry przepraszam. Po prostu nie wiedziałam, ani nie miałam pomysłu na jego rozwinięcie :(
Najbardziej lubię, kiedy wyrażacie swoją opinię w komentarzach. Fajnie się to czyta ;) Niektórzy mieli nawet ciekawe 'pomysły' na motyw szpitala, jednak nikt nie wpadł chyba na to? :)
 
12.

Obserwatorzy