- Rosalie? - słyszę zachrypnięty głos.
Powoli unoszę swoją głowę. Serce przyspiesza swoją pracę, gdy widzę jego
otwarte oczy. Te piękne, zielone oczy, które tak bardzo kocham. Nie
zmieniły się, są tak samo zielone, jak kiedyś. Uśmiech wkrada się na
moją mokrą twarz. Unoszę się na łokciach, on unosi głowę i rozgląda się
po pokoju - Gdzie jestem? - chichoczę na jego pytanie. Zaczynam się
śmiać i wtulam w jego ciało
- Harry, jesteś w szpitalu. -
odpowiadam po chwili ciszy, patrzę z powrotem na jego twarz, w jego
oczy. Nadal rozgląda się po pokoju, jednak zatrzymuje swój wzrok na
moich oczach
- Jak tu trafiłem? - uśmiech nie chce
zniknąć z twarzy. Nagle do sali wchodzi lekarz z jakąś teczką, który
zajmuje się Harry'm. Obraz mnie oraz przytomnego Harry'ego zszokował go i
to bardzo
- Pan Styles? - zmarszczył brwi i
bardziej rozszerzył oczy - Obudził się pan. - jąka się. Nie był
przygotowany na to, że jego prawie martwy pacjent obudzi się. Był
przekonany, że nie ma dla niego ratunku. Niemożliwe okazało się możliwe
- Ktoś mi powie, co się wydarzyło? I
dlaczego tutaj jestem? - Harry podniósł się na łokciach, wydaje się być
zdenerwowany. Nie powinien się cieszyć, że żyje? Zamiast tego jest
zdenerwowany, wydaje się być wytrącony z równowagi, jakby ktoś przed
chwilą wybudził go z najpiękniejszego snu, jaki mu się śnił
- Przedawkowałeś narkotyki. Theo
znalazł cię prawie martwego w twoim domu na podłodze. Gdyby w porę się
nie zjawił, umarłbyś. Byłeś w śpiączce, bo lekarze tylko tak mogli cię
uratować. - zmarszczył brwi pod wpływem wypowiedzianych przeze mnie słów
- Śpiączka? - kiwam głową - Powinienem nie żyć. Ile mnie nie było?
- Długo. Dla mnie to była wieczność. -
odsuwam się, by widzieć w całości jego twarz. Lekarz usiadł na krześle,
przy łóżku. Odstawił teczkę, którą trzymał w dłoniach na stolik obok nas
- Nic pana nie boli? - kiwnął przecząco
głową - Pamięta pan wszystko? Swoje życie, kojarzy pan tę dziewczynę. -
kiwa twierdząco głową - Pamięć w normie. - stwierdził - Tak po prostu,
otworzył pan oczy? Wybudził się? - kiwnął głową - To niemożliwe.
Powinien pan nie żyć. Dawka jaką pan zażył, była śmiertelna.
Najwidoczniej w porę został pan znaleziony. Musi pan zostać jeszcze na
obserwacji i badaniach. Zaraz wrócę. - wstał nadal zszokowany ze swojego
miejsca, po czym wyszedł zostawiając nas samych. Popatrzyłam na niego.
Zmarszczka na jego czole jeszcze bardziej się powiększyła
- Nie cieszysz się z tego, że żyjesz? -
popatrzył na mnie. Złość w jego oczach jest dobrze widoczna. Przyćmiła
je ciemność, która kiedyś mnie przerażała. To nie te oczy, które tak
bardzo kocham, ani nie te, w których się zakochałam
- Gdybym chciał żyć, to nie nafaszerowałbym się tym świństwem, nie rozumiesz?! - krzyknął głośniej, niż było to potrzebne
- Mogłeś umrzeć, a teraz nie doceniasz
tego, że dostałeś szansę na to, by żyć? - odsunęłam się od niego. Wcale
go nie poznaję. To nie ten Harry, w którym się zakochałam. Nie zmienił
się, przeciwnie. Widzę go teraz tak, jakby znajduję się przed zupełnie
obcym mi chłopakiem, którego nigdy na oczy nie widziałam. Zmienił się,
jednak na gorsze. To wydarzenie niczego go nie nauczyło
- Gdybym chciał żyć, to nie zrobiłbym
tego! Jesteś tak głupia, że nie rozumiesz tego? - do oczu napływają łzy,
ale nie pozwalam im popłynąć. Wydarzenia, które miały miejsce nauczyły
mnie radzenia sobie z bólem, łzami, nieśmiałością, dorosłam
- Jeśli mógłbyś, to zrobiłbyś to
jeszcze raz? - ustałam obok łóżka ze splecionymi rękoma na piersi.
Odkręcił głowę w przeciwną stronę, zaciska mocno usta, ma zdenerwowany
wyraz twarzy
- Z pewnością. - odpowiedział nie patrząc na mnie, zaśmiałam się z jego odpowiedzi
- Uważasz, że jestem głupia, nie
rozumiem tego, że chciałeś się zabić? Rozumiem to wszystko doskonale. To
nie ja jestem tutaj głupia, wiń o to siebie. Twoje szczeniackie
zachowanie i zazdrość doprowadziły do tego, że nie umiałeś sobie z tym
wszystkim poradzić. Harry zdenerwował się, bo jego była, którą sam
zostawił, znalazła sobie kogoś, a ty zostałeś z niczym? Może z chęcią
teraz wrócił byś do Hayley, co? Albo do przyjaciela, którym pomiatasz?
Lub jeszcze do tatusia, który zarabiał za dużo, a jego synek był nękany?
- popatrzył na mnie, teraz buzuje w nim wściekłość
- Odwołaj to. - wysyczał przez
zaciśnięte zęby. Nie mam zamiaru mu ustępować. Za dużo razy podkulałam
ogon, za dużo razy nie nie mówiłam, przez co cierpiałam. Patrzymy teraz
na siebie wzrokiem pełnym nienawiści, wściekłości. Wiem, że przesadzam,
ale najwyższy czas, by wszystko z siebie wyrzucić
- Nigdy. - odpowiedziałam pewnym, groźnym tonem
- A może ty wolałabyś wrócić do swojego
i tak spieprzonego życia? Beze mnie jesteś nikim. Nic nie znaczysz,
dopóki ja nie pojawię się przy tobie. - ponownie zaśmiałam się z jego
wypowiedzi
- Moje życie jest spieprzone? Popatrz
na swoje. Synek bogatego tatusia był nękany, bo nie potrafił sobie
poradzić z własnymi problemami. Dopiero, gdy synek trafił do więzienia,
odzyskał szacunek? Nigdy go nie miałeś i nigdy nie będziesz miał. -
syknęłam - Ludzie boją się ciebie, a tobie się to podoba? Gdybyś nie
trafił to więzienia, to ciągle byłbyś taki sam!
- Zamknij się. - zagroził przez zaciśnięte zęby - Jeśli nie zamkniesz swojej buzi, to nie ręczę za siebie.
- Chcesz mnie uderzyć? - zakpiłam z
niego - Myślisz, że się przestraszę? - nagle do sali wszedł lekarz,
który wyszedł przed chwilą. Chyba zauważył, że zabijamy się wzrokiem.
Gdyby były tutaj noże, to pozabijalibyśmy się nimi
- Zostanie pani? - popatrzyłam na niego, a później z powrotem na Harry'ego, który pierwszy otworzył usta
- Nie, ona wychodzi. - warknął na tyle, że lekarz sam się wzdrygnął
- Życzę panu powodzenia. - odwróciłam
od niego wzrok i wyszłam z sali. Mocno trzasnęłam drzwiami, by trochę
rozładować emocje. Ludzie popatrzyli na mnie, jakbym przed chwilą zabiła
kogoś lub zrobiła coś złego. Moje dłonie drżą ze złości, która we mnie
buzuje. Wściekłość rozlała się po żyłach. Zamiast cieszyć się z tego, że
się obudził, pokłóciliśmy się. Zamiast cieszyć się, że znów mamy
siebie, wytknęliśmy sobie wszystkie błędy. Mam tego wszystkiego dosyć.
Jego bezczelnego charakteru i zachowania. Wini za wszystko innych, a sam
nie widzi swojej winy. Moja klatka piersiowa szybko unosi się i opada.
Zamykam oczy i opieram się plecami o ścianę. Czas dla mnie zatrzymuje
się. Wszystko cichnie, bym mogła się uspokoić. Czuję się, jakby nikogo
tutaj nie ma. Korytarz jest opustoszały, jestem sama, zupełnie sama.
Harry's P.O.V.
Kurwa! Wszystko spieprzone. Co ja jej
do cholery nagadałem? Jeszcze na dodatek groziłem, że uderzę ją, jeśli
się nie zamknie. Lekarz mówi coś do mnie, ale nie zbyt go słucham.
Powiedziałem coś, czego nie chciałem. Prawdą jest to, że chciałem się
zabić i nie żyć. Rosalie miała rację. Wszystkie jej słowa były
prawdziwe. Widzę tylko czyjąś winę, a tak naprawdę jestem idiotą. Kto
normalny sięga po śmiertelną truciznę, gdy jest zazdrosny? Nie chciałem
żyć bez niej, a Ashton wszystko zepsuł. W zasadzie, to ja wszystko
zepsułem. Zerwałem z nią, chociaż jej życiu już nic nie zagraża i możemy
w końcu być razem. Gdyby miał choć trochę rozumu, to nie zerwałbym z
nią. Na dodatek tamto zerwanie zniszczyło jej uczucia do mnie.
Zachowałem się, jak gówniarz. Zabawiłem się jej uczuciami. Przecież
kocham ją całym sercem i chcę z nią być. Nie uda mi się już tego
naprawić. Wszystko zniszczone, doszczętnie zniszczone. Nadal nie widać u
mnie żadnej zmiany. Miałem być tym samym lub podobnym chłopakiem, jak
kiedyś. Miałem panować nad swoimi emocjami, siłą, agresją i bezczelnym
zachowaniem. Dlaczego to wszystko takie trudne?
- Słucha mnie pan? - lekarz pomachał mi ręką przed oczami - Wszystko w porządku?
- Tak, w porządku. - odpowiedziałem na
jednym wdechu. Szybko udało mi się uspokoić, nie wiem, jak z Rosalie.
Między nami wszystko skończone. Przez tę kłótnię wszystko zniszczone.
Cholera! Znowu odcinam się od niego. Patrzę w okno. Nie zwracam na niego
uwagi. Teraz wszystko do mnie dociera. To wszystko moja wina. Gdybym
nie zerwał z nią, wszystko byłoby dobrze. Gdybym swoim życiem nie
narażał jej na niebezpieczeństwo, wszystko byłoby dobrze. Gdybym nie
wplątywał jej we wszystkie moje sprawy, wszystko byłoby dobrze. Gdybym
tamtej nocy opanował się, wszystko byłoby dobrze. Byłem tak zazdrosny,
że nie myślałem racjonalnie
- Chodzi o tamtą dziewczynę? - tym
pytaniem wyrwał mnie ze swoich myśli - Pokłóciliście się? - niepewnie
skinąłem głową. Nie wiem, czy powinienem mu mówić o moich sprawach
prywatnych. On jest moim lekarzem, a nie psychologiem
- Ona była tutaj, gdy ja byłem w śpiączce? - z pewnością kiwnął twierdząco głową
- Była zawsze, gdy tylko miała czas. -
uśmiechnął się lekko - Zawsze pytała, czy jest szansa, żeby pan przeżył.
Była zrozpaczona, otępiała, jakby wyssano z niej życie. Nigdy nie
widziałem jej pobudzonej, gotowej do życia. Wyglądała jak zombie. -
zaśmiał się z własnego komentarza - Wiem, że z pewnością kocha pana.
Kiedy tylko ją widziałem, płakała. Wiadomość o tym, że może pana
stracić, całkowicie ją załamała. Pewnego dnia urządziła jakąś awanturę,
byłem w tym samym korytarzu i dokładnie wszystko słyszałem. Uderzyła
jakąś dziewczynę w twarz, bo podobno tamta dziewczyna była wplątana w
pański aktualny stan. - Rosalie uderzyła kogoś?!
- Jak wyglądała tamta dziewczyna? - spytałem zszokowany jego wypowiedzią
- Brunetka, szczupła, niezbyt wysoka. -
cholera, ona uderzyła Hayley! To musi być Hayley. Nie miałaby powodu,
by uderzać jakąś inną dziewczynę. To do niej nie podobne. Schowałem
twarz w dłoniach. Niedługo zwariuję. Wszystko dzieje się tak szybko, za
szybko. Hayley w zemście może wszystko zrobić. W pewnej chwili drzwi od
sali otworzyły się, a do środka wbiegła moja matka z ojcem, która od
razu podbiegła i przytuliła mnie
- Harry, Boże ty żyjesz. - wyszeptała
cichym, drżącym głosem. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w tym stanie.
Całe jej ciało drży, płacze, jest cała w nerwach. Ojciec usiadł po
drugiej stronie łóżka, obok mnie. Podobnie, jak matka jego ciało drży,
jednak ukrywa to pod skórą biznesmena w garniturze
- Co ci strzeliło do głowy? - popatrzyła na mnie, chwyciła moją twarz w swoje dłonie, strasznie zimne dłonie
- Miłość uderzyła mu do głowy. - odpowiedział za mnie ojciec. Lekarz bez słowa wyszedł z sali, by dać nam chwilę prywatności
- Przepraszam. Byłem tak bardzo
zazdrosny o Rosalie, że najwyraźniej zwariowałem. - ponownie mocno mnie
przytuliła. Popatrzyłem na ojca. Emocje zrobiły swoje. Pierwszy raz
widzę go płaczącego. Pojedyncze łzy spływają po jego policzkach
- Nigdy więcej tego nie rób. Nie
zostawiaj już nas. - skinąłem twierdząco głową na jego słowa. Przez jej
mocny uścisk niemal tracę możliwość, do odetchnięcia. Widocznie
strasznie to przeżywa. Mogła stracić swojego jedynego syna, który i tak
nie zasługuje na jej miłość. Skrzywdziłem nawet ją. Nigdy nie będę
zasługiwał na osoby, które mnie otaczają
- Synu, co się stało między tobą, a
Rosalie? - popatrzyłem na niego - Kiedy wchodziliśmy, widzieliśmy ją
niemal wrzącą ze złości. - westchnąłem głośno dając im znak, że nie
wiedzą o wszystkim, co się dzieje
- Zepsułem wszystko po raz kolejny.
Pokłóciliśmy się, a ja i tak o wszystko oskarżam ją. Pewnie teraz mnie
nienawidzi i nie chce znać.
- Gdyby cię nienawidziła, to teraz
byłaby daleko stąd. Nie przychodziłaby tutaj, by sprawdzić, czy wszystko
z tobą dobrze. Wydaje mi się, że nigdy nie przestanie cię kochać.
Inaczej dawno by to zrobiła ze względu na twoje życie. - powiedziała
drżącym głosem - Powinieneś poważnie zastanowić się nad tym wszystkim.
- Albo dotrzymać obietnicy, której mi
kiedyś obiecałeś, pamiętasz? - popatrzył na mnie z uśmiechem, na co
odwzajemniłem go. Doskonale pamiętam o mojej obietnicy, którą mu
obiecałem.
*
Podeszłam do butli z wodą i nalałam jej
do przezroczystego kubka. Wypiłam wszystko od razu. Przyjemna, zimna
woda rozlała się w moim gardle. Tego było mi trzeba. Nie wierzę w to, co
stało się kilka minut temu. Jeszcze nigdy tak się nie pokłóciliśmy.
Gdyby lekarz nie przeszkodził nam, to pozabijalibyśmy się tam. Może
najwyższy czas odejść, ale na zawsze? Nasza miłość nie przynosi nic
dobrego. Świat jej nie chce, nie akceptuje. Jednak za bardzo go kocham,
by odpuścić. Nie dam rady. Nie dam rady go opuścić. Jeśli nie będziemy
walczyć, to nasza miłość nigdy nie przetrwa. Psujemy wszystko za każdym
razem. Dlaczego to wszystko jest takie trudne? Zgniotłam kubek i
wyrzuciłam go do kosza. Do sali Harry'ego niedawno weszli Damian i
Victoria. Na pewno zauważyli, że jest coś ze mną nie tak. Jestem
strzępkiem nerwów. Powinnam się cieszyć, że znowu jest ze mną, a
tymczasem pokłóciliśmy się jak dzieciaki. Powinnam z nim porozmawiać,
ale bez krzyku. Chyba chcę to wszystko naprawić, prawda? Nie odpuszczę,
dopóki nie powie mi, że mnie nienawidzi. Skoro kocham go, to będę
walczyć. Nie poddam się tak łatwo. Muszę wziąć się w garść. Wdech,
wydech, wdech, wydech. Podeszłam do jego sali, jednak gdy nacisnęłam
klamkę, akurat otworzył drzwi Damian, uśmiechnął się lekko, gdy tylko
mnie zauważył
- Rosalie. - otworzył mi drzwi i gestem
ręki wskazał, żebym weszła do środka. Niepewnie ruszyłam. Victoria
siedzi obok Harry'ego, który w skupieniu przypatruje się mi. Wygląda na
zdenerwowanego, ale nie ze złości. Podchodzę bliżej. Damian ruchem dłoni
przywołuje do siebie Victorię, bez słowa opuszczają pomieszczenie
- Rosalie, przepraszam. - zaczyna
niepewnie, przez chwilę stoję w miejscu - Nie chciałem, przepraszam. Po
prostu .. - zanim dokańcza przerywam mu
- Zamknij się. - podchodzę bliżej
łóżka, siadam na nim okrakiem. Przybliżam się do jego twarzy, po czym
muskam jego usta. Po chwili mocniej wbijam się w nie. Rozchylam wargi,
by wpuścić jego język. Delikatny pocałunek zmienia się w namiętny, pełen
miłości. Z zawahaniem wsadzam rękę w jego włosy. Przesypują się między
moimi palcami, delikatnie je łaskocząc. Lekko ciągnę za końce. On łapie
za moją szyję. Głaszcze mój język, podniebienie. Tak bardzo mi go
brakowało. Czuję przyspieszone bicie jego serca, które idealnie
komponuje się z moim własnym. Niespokojne i ciężkie oddechy wydostają
się z naszych nozdrzy. W tym momencie tworzymy jedność. Czuję jak jego
dłoń zsuwa się na moje plecy, chcąc zminimalizować przestrzeń między
naszymi ciałami. Przyciąga mnie to siebie, przez co leżę na nim. Oplatam
rękoma jego kark z zapałem przyciągając do siebie jeszcze bardziej
- Tak bardzo mi tego brakowało. - mówię
szeptem i odsuwam się lekko, jednak nadal milimetry dzielą nasze usta.
Otwieram oczy, on robi to samo. Widzę ich pełną zieleń, są takie same,
jak kiedyś
- Przepraszam. - mówi szeptem. Nie może opanować oddechu przez pocałunek. Chichoczę cicho w odpowiedzi - Kocham cię.
- Kocham cię. - odpowiadam bez wahania
- Byłaś przy mnie? - kiwam głową na jego słowa - A co z Ashton'em? - zaciskam mocno usta, westchnęłam cicho
- Ashton był tylko osobą, którą
poznałam w pracy. - chce coś powiedzieć, jednak przerywam mu - Nie, z
Ashton'em nic mnie nie łączy. - muszę, a nawet powinnam mu wszystko
wyjaśnić - Hayley nadal nie rozumie tego, że nie kochasz jej. Być może w
zemście nasłała Ashton'a, by nas skłócić. Miał spowodować, bym się w
nim zakochała. On kochał ją, a ona chciała go tylko wykorzystać.
Zabawiła się nim i jego uczuciami.
- Więc to wszystko było ustawione? -
kiwnęłam głową, wypuścił całe powietrze z płuc - Czyli to znaczy, że
między wami nic nie ma? I nigdy nie było? - kiwnęłam głową - Byłem głupi
robiąc to?
- Bardzo głupi. Dlaczego tak w ogóle to zrobiłeś? Wiesz jak mnie wystraszyłeś? Mogłeś umrzeć.
- Byłem zbyt zazdrosny, żeby myśleć
racjonalnie. Nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że ktoś oprócz mnie,
mógłby cię mieć. Wziąłem od James'a narkotyki, bo chciałem umrzeć.
Wiedziałem, że są silne, więc na pewno umarłbym od nich.
- Dostałam list od James'a z więzienia. Napisał, że może teraz umierać w spokoju, bo wie, że nie żyjesz.
- Niech tak zostanie. Niech żyje z taką
świadomością. Przynajmniej nie będzie uciekał z stamtąd, by ponownie
się zemścić. Mamy go z głowy. - zaczesał pasemko moich włosów za ucho
- Uderzyłaś Hayley? - spytał nagle, uśmiech zniknął z jego twarzy, niepewnie skinęłam głową - Nie powinnaś była tego robić.
- Mówisz mi to, jak moja mama. - chichoczę cicho, a on ponownie uśmiecha się
- Wiem. To nie pasuje do ciebie, te
zachowanie. - marszczę brwi nie wiedząc, o co mu chodzi - Nie chcę, byś
się zmieniała. Chcę byś pozostała nieśmiała. To mi się w tobie
najbardziej podoba. Twoja nieśmiałość i niezdarność jest słodka. Nie
chcę pewnej siebie kobiety, chcę Rosalie. - na moje policzki wkradła się
czerwień - Chcę takiej nieśmiałej dziewczyny, jak ty, która jest
niegrzeczna tylko dla mnie. - musnęłam delikatnie jego wargi w
podziękowaniu za to, że akceptuje mnie taką, jaka jestem
- Harry, ty też nie musisz się dla mnie
zmieniać. Wystarczy, żebyś tylko panował nad swoją siłą i niewyparzonym
językiem, wszystko będzie dobrze, na pewno. - kciukiem gładzi mój
policzek - Chcę być z tobą.
- Ja też chcę być z tobą. Nie widzę
swojego życia bez ciebie. To byłoby zbyt trudne. Bądźmy razem bez
względu na wszystko. Nie martwy się o to, czy ktoś nie chce naszej
miłości. - zamilkł na chwilę - Mam do ciebie prośbę.
- Jaką? - zapytałam zdziwiona jego nagłą wypowiedzią
- Ucieknijmy stąd. Ucieknijmy tak, żeby
nikt nie wiedział, gdzie jesteśmy. Nie kontaktujmy się ze światem, z
nikim. Tylko my dwoje. Chociażby jeden dzień w absolutnej samotności.
- Nie powinniśmy. Mogą się o nas
martwić. Tak nagle znikamy bez żadnej wiadomości? Powinieneś być pod
opieką lekarzy, by mieć pewność, że wszystko w porządku. - wyciągnął
rękę w kierunku stolika, na którym leżą jakieś papiery i długopis
lekarza - Co ty robisz? - zaczął coś pisać na wolnej kartce
- Wiadomość.
Nie szukajcie nas. Wszystko z nami w porządku. Nie martwcie się. Znikamy na chwilę.
_____________________________________
Niespodzianka! Dodaję rozdział wcześniej, który jest już przedostatnim rozdziałem :')
Po tytule rozdziału można było pomyśleć, że uśmierciłam go, ale nie mogłabym tego zrobić :)
Przedostatni rozdział, jejku, a można powiedzieć, że dopiero zaczynałam. Jak ten czas szybko leci :')